niedziela, 17 kwietnia 2016

Każdemu Polakowi należy się gwarantowane 500 zł miesięcznie. Nie tylko dzieciom

1 kwietnia ruszył program "Rodzina 500 plus", dzięki któremu państwo płaci z naszych podatków po 500 zł miesięcznie na drugie i kolejne dzieci w rodzinie (oraz część pierwszych).


Tym samym powoli zaczyna materializować się wizja, z której podśmiewaliśmy się kilka lat temu. Wtedy w Polsce powstała inicjatywa, aby każdy dorosły Polak otrzymywał bezwarunkowo 1000 zł miesięcznie.

No to może nieco ograniczmy apetyty i zaproponujmy, aby wszyscy dostali choćby po te 500 zł, nie tylko dzieci?


Oczywiście jest to nierealne z prozaicznego powodu - skoro w Polsce żyje około 30 mln dorosłych, to w budżecie musiałoby się znaleźć dodatkowe 180 mld zł rocznie (30 mln x 6 tysięcy zł). Dla porównania - w budżecie na 2016 r. Ministerstwo Finansów zakłada wszystkie wydatki na poziomie 368,5 mld zł, a dochody szacuje na 313,8 mld zł.

Jednak bezwarunkowy dochód podstawowy wcale nie jest wymysłem polskiej lewicy i Ryszarda Kalisza, tylko staje się coraz popularniejszą ideą na całym świecie.



Argumentacja wygląda następująco: kiedyś światowa gospodarka opierała się na rolnictwie, potem przemyśle, a następnie usługach. Teraz wszystko automatyzuje się i robotyzuje. Dlatego młodzi ludzie mają poważny problem ze znalezieniem stałej pracy, ponieważ tych nowych miejsc jest coraz mniej.

Kiedyś wystarczyło przenieść się ze wsi do miasta; w kolejnej epoce przekwalifikować z robotnika na sprzedawcę, co działa do pewnego stopnia jeszcze dziś. Jednak w przyszłości pracy będzie coraz mniej i stanie się ona wręcz przywilejem.

Na razie kierowcy taksówek wściekają się na Ubera, który zabiera im pracę. Za kilkanaście/kilkadziesiąt lat kierowcy będą prawdopodobnie zawodem zanikającym, kiedy w pełni zacznie działać technologia Google czy innej firmy.

Już teraz wystarczy pójść do sklepu i skorzystać z kasy samoobsługowej, aby przekonać się, jak blisko nas znajdują się te do niedawna futurystyczne wizje.

I ten trend już się nie zmieni.


Tego typu świadczenie funkcjonuje już od 1982 roku na Alasce. Co roku wszyscy niekarani, stali mieszkańcy stanu mogą składać wnioski o dywidendę z zysku wypracowanego z tamtejszych bogatych złóż naturalnych. Kwoty nie powalają na kolana, przeciętnie wynoszą około 1100 dolarów, w 2015 r. wypłacono nieco więcej - 2078 dolarów.

Z kolei w latach siedemdziesiątych XX wieku w kanadyjskim Dauphin przez kilka lat prowadzono eksperyment Mincome, w ramach którego osobom z niskimi dochodami lub z ich brakiem dopłacano do pewnego minimum socjalnego (dla czteroosobowej rodziny tym poziomem był odpowiednik obecnych 15 tys. USD rocznie).

Jak twierdzi ekonomistka Evelyn Forget, wsparcie finansowe wcale nie zniechęciło mieszkańców do pracy i na dodatek poprawiło ich stan zdrowia (współczynnik hospitalizacji spadł w grupie badanej o 8,5 proc.).

Gorącym orędownikiem idei jest Guy Standing, znany z książek o prekariacie. Postuluje on wprowadzenie bezwarunkowego dochodu podstawowego przy równoczesnej likwidacji zasiłków.

Standingowi nie udało się przeforsować swoich pomysłów w Indiach. Tymczasem znacznie bliżej, bo w Szwajcarii 5 czerwca odbędzie się w tej sprawie referendum. Szwajcarzy zdecydują, czy każdemu dorosłemu należy się co miesiąc dodatkowe 2500 franków, a dzieciom 625 franków.

W listopadzie Finowie planują wprowadzić pilotażowy program rozdawania kasy za nic - na początku po 525 euro dla wybranych osób, a potem po 800 euro.

Podobny pomysł ponoć funkcjonuje w holenderskim Utrechcie.

Czy świat oszalał?

Przyznam, że mam spory problem ze zrozumieniem fenomenu rosnacej popularności tej idei. Tym bardziej, że myśli się o jej zastosowaniu w innych miejscach - bank Nordea niedawno podał, że Europejski Bank Centralny rozważa rozdanie po 1300 euro dorosłym obywatelom eurostrefy, aby w ten sposób pobudzić popyt konsumpcyjny i inflację. Podobne postulaty głosi podpowiadający Janet Yellen Ben Bernanke.

Ja patrzę na świat nieco inaczej. 

W Polsce od wielu lat kwota wolna od podatku wynosi 3091 zł. Czy zamiast wymyślać i rozdawać kolejne zasiłki, nie byłoby bardziej racjonalnie podnieść ją choćby do progu 500 zł miesięcznie, czyli 6000 zł rocznie?

Zwolnienie z podatku dochodu 500 zł miesięcznie miałoby tym bardziej ekonomiczny sens, ponieważ akurat mniej więcej tyle wynosi w Polsce minimum socjalne.

Niestety, znam odpowiedź na moje pytanie.