środa, 7 grudnia 2011

Nie sprzedaję złota, najwyżej dokupię na korekcie

Mam nadzieję, że nie muszę nikomu tłumaczyć kim jest Jim Rogers?

Legendarny inwestor zawsze z wielką swadą opowiada o inwestowaniu i słuchanie go jest bardzo przyjemnym doświadczeniem. Tym razem rozmawiał z nim Jeff Macke i Jim Rogers wyznał między innymi, że jest świadomy bezprecedensowego rajdu złota, które drożeje od 11. lat i właściwie wykres przybrał wymiar hiperboliczny, co zwykle oznacza mniej lub bardziej bolesną korektę, a czasem zakończenie trendu.

Zresztą dzwonek alarmowy powinien włączać się, kiedy jakaś instytucja finansowa nagle zmienia front i analitycy zamiast przepisać ze swojego podręcznika ze studiów fragment o wyższości papierowego pieniądza kreowanego z powietrza nad przestarzałym złotem, zaczynają snuć wizje z ceną sięgającą nawet 8500 dolarów za uncję.















Jednak Rogers nie ma zamiaru sprzedawać złota i ewentualne korekty zamierza wykorzystać do zakupów. Sam myślę podobnie i chętnie coś dokupię, jeśli uncja złota kosztowałaby znowu 4 tysiące PLN.

Rogers zauważa, że tak właściwie to już trwa ciche QE3 w USA i Fed "drukuje" dolary (a w Europie mamy przecież coraz większą presję na Niemcy, żeby zgodziły się na podobny krok w ECB).

W efekcie karani są inwestorzy i oszczędzający, którzy byli na tyle lekkomyślni, że zamiast jak wszyscy brać kredyty pod sam dach, ośmielili się akumulować kapitał. Tymczasowym pozytywnym skutkiem ubocznym jest podtrzymywanie rynku akcji na kroplówce (gdzieś te "drukowane" pieniądze muszą przecież płynąć), ale Rogers tak jak Grantham mówi o straconym pokoleniu inwestorów.


Rogers sądzi, że w końcu USA i tak padną na kolana. Dopiero wtedy zaczną się jakieś sensowne reformy.

Tymczasem Rogers obstawia wzrosty surowców (to wiadomo) i walut oraz spadki rynków wschodzących (czyli koszyk z Polską), Europy oraz amerykańskich spółek technologicznych.

Równocześnie zastrzega, że jego timing jest fatalny, więc w krótkim terminie wszystko może pojechać w zupełnie inną stronę.

Ze swojej strony chciałem wskazać, że indeks S&P 500 dotarł do dość uważnie śledzonego poziomu, czyli średniej dwustusesyjnej:














Bez jej złamania (niebieska kreska) nie ma mowy o rajdzie świętego Mikołaja także u nas (obowiązuje magnesik Fibonacciego -łatwo to rozgrywać na futures).

Zresztą przez to, że średnia 200 SMA obserwowana jest tak powszechnie, mamy do czynienia ze samospełniającą się przepowiednią, czyli jeśli nawet analiza techniczna jest złudzeniem, tak wiele osób wierzy w siłę tej kreski, że ma ona prawdziwe, istotne znaczenie dla rynku.

Przykład strategii: posiadając odpowiedni kapitał (taki z Fedu) można zasymulować wybicie i "ubrać" ulicę w akcje, a potem grać na spadki wykorzystując element zaskoczenia. Na czym polega słabość tego planu?

Ulica nie ma ochoty (często też kapitału), aby kupować akcje.