Jeremy Grantham napisał wyjątkowo krótki list do inwestorów (jak na jego standardy), w którym trawestując braci Coen twierdzi, ze to nie jest rynek dla młodych ludzi.
Pomińmy dość ponury obraz USA czy Wielkiej Brytanii, a od razu przejdźmy do rynków kapitałowych i wyjaśnijmy o co chodzi Granthamowi.
Zdaniem inwestora i jego współpracowników wszystkie wielkie bańki spekulacyjne (takie jak choćby ta japońska pęknięta dwie dekady temu) kończyły się długotrwałym pełzaniem indeksów giełdowych, a nie odbiciem w kształcie litery V, które zafundował w dużej mierze wierny akolita Greenspana Ben Bernanke.
Jeśli mielibyśmy powtórzyć znany schemat-historycznie S&P 500 powinien zachowywać się w najbliższych latach w następujący sposób:
Niezbyt optymistyczna wizja, prawda?
Co należałoby w takim razie robić? Według Granthama - czekać aż akcje będą naprawdę tanie, albo na trzeci rok kolejnego cyklu prezydenckiego rozpoczynający się w... październiku 2015 roku.
A co do dokładniejszych rekomendacji na teraz:
- unikać gorszej jakości amerykańskich spółek, ale doważać się normalnie na rynkach globalnych
- szukać bezpieczeństwa
- unikać długoterminowych obligacji (gotówka czasem nie jest taka zła)
- obstawiać surowce w horyzoncie 10-letnim (możliwa większa korekta z powodu warunków pogodowych czy spowolnienia w Chinach)
Jeżeli Grantham ma rację, akcje będzie trzeba kupować wtedy, kiedy showmeni z telewizji biznesowej będą tłumaczyli dlaczego inwestowanie na giełdzie nie ma sensu w długim terminie i znacznie bezpieczniej założyć lokatę w banku lub kupić obligacje. Na razie jeszcze taki moment raczej nie nastąpił.
Sam na szczęście nie muszę zajmować się prognozowaniem i nie ukrywam, że nie mam zielonego pojęcia czy jutro WIG20 będzie zielony czy czerwony, a co dopiero miałbym snuć tak dalekosiężne wizje. Niech inni się męczą. Ktoś trafi.