Teoria spisku jest bardzo dobrym wytłumaczeniem naszych porażek giełdowych. Jej zwolennicy oglądają 150. odcinek swojej sagi, czyli bank inwestycyjny Goldman Sachs i jego siatkę wpływów.
Stephen Friedman, członek nowojorskiego oddziału Banku Rezerwy Federalnej równocześnie zasiada w radzie nadzorczej banku Goldman Sachs, a wcześniej był nawet jej przewodniczącym przez 2 lata.
Przypomnijmy sobie, że jesienią ubiegłego roku Goldman otrzymał szybkie wsparcie rządowe w wysokości 10 mld dolarów. Intrygujące, że aktualny szef Goldmana Lloyd Blankfein jako jedyny człowiek z Wall Street prowadził indywidualne rozmowy w sprawie wielomiliardowego programu ratunkowego AIG z Henrym Paulsonem. Ciekawym „zbiegiem okoliczności” GS był mocno zaangażowany w transakcje z AIG i przez to jego fundamenty byłyby mocno zagrożone w przypadku katastrofy ubezpieczyciela.
Jeśli ktoś się zastanawia skąd taka łaskawość wobec Goldmana niech zgadnie gdzie wcześniej pracował Henry Paulson?
Tak jest – większość kariery to 32 lata w Goldman Sachs od szeregowego pracownika aż do fotelu prezesa. Paulson zgromadził majątek osobisty o wartości około 700 mln dolarów (dane z 2006 roku) i potem przeszedł do instytucji rządowych, ale przecież nie zapomniał o swoim dawnym chlebodawcy. W końcu te 700 baniek piechotą nie chodzi.
Tymczasem „the Wall Street Journal” podaje, że wspomniany na początku tekstu Friedman posiada znaczący pakiecik akcji Goldmana i co istotniejsze dokupił 37 500 akcji w grudniu ubiegłego roku. Od tamtej pory kurs akcji poszedł ostro w górę (wczoraj na zamknięciu $134.16, a w grudniu poziomy poniżej $80) wspomagany także przecież przez znanego nam Warrena Buffetta.
Jaki z tego wniosek? Powiedzmy, że świat finansów delikatnie mówiąc nie gra do końca fair, a korupcja nie jest wyłącznie pojęciem znanym z opowieści o biednych afrykańskich państewkach.
No dobrze, ale co ja mam z tym zrobić?
Albo uznam, że rynek jest jaki jest i przyjmuję jego reguły, albo rezygnuję z inwestowania i zajmuję się zupełnie czym innym.
Ja wybieram to pierwsze, ale nie mam złudzeń co do czystej gry zgodnej z przepisami. Zakładam, że poruszam się po niebezpiecznej dżungli i mogę nadepnąć na jadowitego węża i w każdej chwili umrzeć od jego ukąszenia, a nie, że jestem w parku z wiewiórkami i ptaszkami.
Podobnie ostrożnie traktuję bieżące odbicie na giełdzie. Równie dobrze może się ono okazać pułapką na naiwnych. W takim wypadku powinno nastąpić przebicie 1900 punktów i rozdanie akcji na wysokich obrotach w krótkoterminowej konsolidacji, ale jak będzie to dopiero się okaże.
Poza tym skoro takie banki jak Goldman Sachs robią co chcą w USA, to chyba tylko naiwni wierzą w zupełnie czystą grę rynkową także i u nas. Według mnie to zagranica napędza te wzrosty i tylko ona zdecyduje kiedy przyjdzie czas na realizację zysków.
Z tego powodu warto patrzeć na to co się dzieje na giełdach ościennych, czyli w Budapeszcie czy Pradze oraz krajów BRIC (Brazylia, Rosja, Indie i Chiny), a wskaźnikiem pomocniczym jest nasza waluta oraz zachowanie pary EUR/USD (mocniejsze euro nam sprzyja).
Teoria spisku jest bardzo chwytliwa, ale ja patrzę na nią wyłącznie pod kątem możliwości podłączenia się do ruchów kreowanych przez manipulantów lub przynajmniej unikania spekulacji przeciw ich potężnym kapitałom, a do ich wykrywania są powołane różne urzędy i tylko one powinny być rozliczane ze swojej skuteczności. Jeżeli natomiast stracę pieniądze nie będę płakał, że to wina Morgana, Goldmana czy jakiegoś analityka, tylko przyjmę winę stuprocentowo na siebie. I to jest początek sukcesu.
wtorek, 5 maja 2009
Goldman Sachs. Teoria spisku, odcinek nr 150
Napisane przez
Zbyszek Papiński
o godz.
09:55
Tagi bank, Friedman, Goldman Sachs, inwestycje, Paulson, teoria spisku