"FT" szacuje, że amerykańskie korporacje (wyłączając banki) posiadają do dyspozycji aż 2 bln dolarów gotówki (kwota odpowiada 10% wartości rynkowej spółek z indeksu S&P 500), która może zostać wykorzystana do wypłaty dywidend lub skupu własnych akcji. Dla porównania: w 2011 roku wydały na ten cel 336 mld dolarów.
W spokojniejszych czasach można byłoby założyć, że większość z tych środków zostanie przeznaczona na inwestycje, ale bojąc się dalszej eskalacji kryzysu spółki zapewne wykonają ten sam manewr co w zeszłym roku i to na większa skalę. Co to oznacza?
Bardzo prawdopodobną relatywną siłę amerykańskiego rynku, którą doskonale widać na tle naszego indeksu giełdowego WIG20 przeliczanego na dolary (porównujemy jabłka do jabłek):
Łatwo dostrzec rozjechanie się tych wskaźników i moim zdaniem wieczne byki powinny zastanowić się nad rozważeniem inwestycji w indeks S&P 500, zamiast WIG20, między innymi dlatego, że węgierska zawierucha przyspiesza osłabienie złotego i studzi entuzjazm zagranicy wobec obydwu bratanków.
W efekcie dostępny na GPW ETF na S&P 500 prezentuje się imponująco, także na tle najlepszych hedgies na świecie:
Tu granie na wzrosty jest grą z trendem, w przeciwieństwie na przykład do inwestowania w spółki z indeksu WIG (mowa jest o większości, ale są rodzynki), gdzie wciąż sytuacja jest daleka od pozytywnej:
Na plus zapiszmy utrzymanie się nad dołkami, ale tak naprawdę bardziej byczo zrobi się po przejściu przez indeks średnich 50 i 100 SMA (połączyłem je jedną czerwoną kreską na wykresie), które mogą być uznane za linię trendu spadkowego w horyzoncie średnioterminowym. Ich przejście dałoby szansę na wybicie się w stronę 200 SMA.i ustawienie dość bliskich zleceń obronnych w razie niepowodzenia tej koncepcji.
Tymczasem Morgan Stanley przewiduje, że między marcem, a czerwcem czeka nas kolejna runda "dodruku" w USA (QE3) o wartości od 500 do 750 mld dolarów i zapewne jak poprzednio skorzystają na tym banki i w nieco mniejszym stopniu korporacje, które sprzedadzą trochę towaru z tego nawisu inflacyjnego poprawiając wyniki.
Zresztą Ben Bernanke jednoznacznie stwierdził w 2010 roku:
„higher stock prices will boost consumer wealth and help increase confidence, which can also spur spending. Increased spending will lead to higher incomes and profits that, in a virtuous circle, will further support economic expansion.”
Z tego powodu sądzę, że rynek amerykański powinien być silniejszy od Europy (a może być przecież odwrotnie) i na pewno warto przynajmniej zastanowić się nad jakąś ekspozycją na amerykańskie giełdy. Przykładowa taktyka może być bardzo prosta: SL w okolicach średniej 200 SMA (dorzucając mały filtr eliminujący szum i inne HFT), a do góry nie ma co zgadywać na razie. Ostrożniejsi powinni czekać na przebicie najbliższego oporu w rejonie 1285 pkt.
Już od poniedziałku rusza publikacja wyników tamtejszych spółek (tradycyjnie zaczyna Alcoa) i podejrzewam, że znowu wiele z nich pobije oczekiwania analityków (cokolwiek to znaczy).
Dołóżmy do tego poniedziałkowy szczyt Merkel-Sarkozy i widać jakieś światełko w tunelu. Oczywiście, może to być pociąg z napisem "rzeczywistość", ale podejrzewam, że powinniśmy przynajmniej przetestować tę czerwona krechę na wykresie WIG.
Widząc pewne szanse na efekt stycznia, niedawno dorzuciłem do portfela bloga akcje MNI.