niedziela, 8 marca 2009

Mit o dodatniej korelacji walut i giełdy

W tej chwili patrzymy na kurs złotego i na tej podstawie próbujemy zgadywać sytuację na GPW. W sumie wyprzedaż akcji od początku stycznia była skoordynowana ze spadkami na walucie, ale kiedy popatrzymy na poniższy wykres w ujęciu wieloletnim (kliknij, aby powiększyć), trudno mówić o jakieś trwałej tendencji:



Tym bardziej, że nawet w tej bessie było tak, że złoty wciąż jeszcze umacniał się do ubiegłych wakacji, a tymczasem WIG ostro leciał w dół. Proszę na spokojnie przyjrzeć się (przy okazji ładnie widać Morganów na ostatniej falce wyciskania z nadmiaru gotówki hazardzistów opcyjnych). Łatwo też dostrzec strumień euro po wejściu do UE w 2004.

Z tego wniosek jest taki, że ta chwilowa zależność może się znienacka odwrócić i na przykład złoty będzie słabł, a giełda rosła, albo zupełnie na opak. Historycznie nie znajdziemy uzasadnienia w doszukiwaniu się długoterminowej korelacji ujemnej i praktyczny wniosek jest taki, że obecne zjawisko jest tymczasowe i nie przywiązywałbym się do niego na stałe.

Podobnie było zresztą z ropą naftową, która rosła w kierunku 150$ za baryłkę i mówiono, że to powoduje spadki na giełdzie, potem spadała, a giełda jeszcze szybciej leciała na pysk. Teraz mówi się, że akcje zaczną rosnąć razem z ropą, bo wzrost cen crude oil może oznaczać poprawę koniunktury gospodarczej. Znowu jak odbije, zacznie się gadka o jej wpływie inflacyjnym i zagrożeniu dla akcji.

Proste, stałe zależności w takich przypadkach nie istnieją, tak samo jak nie da się trafiać 10/10 w swoich transakcjach, do czego bezskutecznie dąży tak wielu (tak samo większość skupia się na wcelowaniu w idealne miejsce do kupna, a przecież ważniejsze jest po ile sprzedasz). Celem efektywnego inwestora jest raczej wyszukiwanie okazji o dużym potencjale zysku, a nie paniczne uciekanie przed porażkami. Bokser z dynamitem w pięściach do niczego nie dojdzie, kiedy sam nie jest odporny na ciosy.