Równo z początkiem 2013 roku nasza giełda zaczęła zjazd i tak naprawdę największe zyski przyniosło obstawianie przeceny (na przykład na futures na WIG20 spadek sięgnął ponad 300 pkt., czyli dwukrotnie więcej niż depozyt wymagany przez biura maklerskie) i osoby, które to robią same dobrze wiedzą, co robić (albo ich systemy).
Natomiast także oni zapewne intensywnie myślą nie tylko nad tym, jak pomnażać kapitał, ale także i chronić swoje aktywa/oszczędności.
Wątpliwości wokół SKOK-ów, kryzys w strefie euro, słabość złota i zamieszanie związane z Cyprem dało wszystkim dużo do myślenia, więc szukamy alternatyw i jednym z naturalnych tropów jest waluta (istotna zaleta: płynność, wada: brak lub znikome odsetki).
A tu ostatnio zauważamy siłę korony szwedzkiej. Czy ta nordycka waluta okaże się tą upragnioną, bezpieczną przystanią?
Moim zdaniem, nie istnieje żadne aktywo, które nie podlega przecenie i nie warto przywiązywać się do nich na zawsze (ani do swojego zdania na temat rynków - ostatnio zapłaciłem za przekonania licząc, że złoto "musi" odbić i ta zagrywka kosztowała mnie parę setek).
A dlaczego na blogu panowała przez wiele miesięcy cisza w sprawie walut?
Odpowiedź przynosi tabelka sporządzona przez WSJ pod koniec grudnia ubiegłego roku (siła poszczególnych walut wobec dolara):
Natomiast od początku roku wajcha została przestawiona i na przykład ktoś, kto obstawia spadki na WIG20 i rozlicza się w dolarach zarabia coraz więcej (te procenty można łatwo zwielokrotnić przez dźwignię):
Dlatego pytanie "kiedy ulica uwierzy w hossę?" wciąż nie doczekało się pozytywnej odpowiedzi. Niestety dla posiadaczy akcji z GPW (amerykańskie indeksy w tym tygodniu biły rekordy wzmacniając poczucie krzywdy u rozgoryczonych polskich inwestorów).
Zwykle, nie zawsze, w takim środowisku złoty się osłabia i dość naturalnym tropem jest dolar. Natomiast frank szwajcarski stracił mocno na wizerunku po złamaniu tajemnicy bankowej przez Szwajcarów na żądanie amerykańskiego fiskusa. Po sterowanym krachu franka we wrześniu 2011 roku wskazywałem na koronę norweską. Teraz do pary Norwegom dorzuciłem Szwedów.
Jednak muszę tu wyraźnie zaznaczyć o co mi chodzi - to nie jest plan spekulacji, czyli coś w rodzaju: "kupuję z dźwignią SEK po 0,5 PLN i sprzedaję po 0,6 PLN z wielkim zyskiem".
Po prostu mówię o zdywersyfikowaniu oszczędności trzymanych w domu (dzięki bankierom i politykom taka rezerwa wydaje mi się w obecnych czasach koniecznością). Tym bardziej, że korony szwedzkie ciężko wpłacić do jakiegokolwiek banku w Polsce, a oprocentowanie jest żałośnie niskie (więcej stracimy zapewne na podróży do banku, niż zarobimy na odsetkach).
A gdzie kupić/sprzedać te korony?
Kilka dni temu napisał do mnie twórca serwisu Kurencja, czyli porównywarki kantorów internetowych i przedstawił mi swój projekt. W takim razie podaję link do notowań korony szwedzkiej.
Jednak widzę tu taki problem, że trzeba posiadać konto w banku denominowane w szwedzkiej walucie. Nie każdy takie posiada i dla niewielkiej kwoty lepiej sobie nie zawracać głowy, tylko po prostu kupić trochę koron w zwykłym kantorze.
Natomiast wspomniana porównywarka wydaje się dobrym pomysłem dla osób spłacających kredyty hipoteczne denominowane we frankach szwajcarskich.
Innym rozwiązaniem problemu waluty rezerwowej dla oszczędzających jest dolar amerykański (może kanadyjski?), który w wizji Prechtera miał być królem polowania (dokładniej mówiąc gotówka rozumiana jako dolar).