Warren Buffett, sędziwy miliarder z Omaha nie zaliczy 2011 roku do udanych: stracił 4,7%. Oznacza to, że dopiero po raz drugi od 1990 roku przegrał z indeksem S&P 500, który praktycznie nie zmienił wartości w 2011 roku.
Należy jednak zaznaczyć, że przez ponad dwie dekady wartość funduszu Berkshire Hathaway wzrosła siedemnastokrotnie, a indeksu S&P 500 tylko czterokrotnie. Zauważmy też, że ten drugi zakończył rok 1999 na poziomie 1469,25 pkt, a wczoraj widzieliśmy 1280,77 pkt.
Buffettowi ciążą derywaty (wystawił opcje put na indeksy), doszło jeszcze trzęsienie ziemi i straty na ubezpieczeniach oraz problematyczna inwestycja w Bank of America (tu ma bufor w postaci dywidendy 6% rocznie).
W tym roku skończy już 82 lata i nic dziwnego, że sporo mówi się o następcach. Po skandalu z Sokolem wyznaczył syna-farmera do pilnowania majątku firmy, ale zarządzać nim na Ted Wechsler.
2011 był w ogóle słaby dla wielu inwestorów. Tracili inwestujący w polskie akcje drobni (WIG schudł o jedną piątą), ale również i specjalistyczne fundusze hedgingowe, więc niespecjalnie dziwią wyczyny naszych rodzimych speców.
I tu warto spojrzeć na inwestycje i rynki z nieco dłuższej perspektywy. Niecierpliwi zerknęliby na wynik Buffetta z ostatniego roku i powiedzieli, że kiepski z niego inwestor, skoro znalazł się pod kreską (podobnie w przypadku wielu renomowanych hedgies).
OK, możliwe, że Buffett się już skończył, tak jak kariera Rysia w "Klanie", ale niestety, tylko Madoff był co roku na plusie. Podobnie możesz być zawsze na plusie na lokacie czy obligacjach, ale kosztem niskiej stopy zwrotu.
Ryzyko oznacza zawsze możliwość straty i choć nie da się jej czasem uniknąć, zawsze warto ją kontrolować, zanim staniesz się kolejnym zgorzkniałym i spłukanym z kasy frustratem z internetowego forum giełdowego.