W ubiegłym tygodniu na portalu Wirtualna Polska Sebastian Ogórek w artykule pod wymownym tytułem "Masz kredyt we franku? Powinieneś się cieszyć" próbował przekonać czytelników, że nawet jeśli zapakowałeś się w taki kredyt w samym dołku kursu franka do złotego, czyli w okolicach 2,03 za CHF, wciąż jesteś dużo do przodu.
Dowodem ma być między innymi taka tabelka:
Autor zwrócił uwagę, że raty we frankach przeliczane przez te trzy lata były cały czas niższe, a dodatkowo: "Dzięki niższemu oprocentowaniu frankowcy zyskali też wyraźnie na kapitale pozostałym do spłaty. Przez trzy lata spłacili ok. 12 tys. franków, złotowi w tym czasie jedynie 11 tys. zł."
Znakomicie.
Teraz jednak może zastanówmy się na co został wzięty ten kredyt?
Prawdopodobnie na mieszkanie, które dla uproszczenia było warte 300 tysięcy złotych w 2008 roku (LTV 100%) i dalej jest warte 300 tysięcy dziś, co z grubsza odpowiada stagnacji na rynku nieruchomości (istnieją jakieś wyjątki).
No i teraz jeszcze raz popatrzmy ile zostało kredytu do spłaty. W przypadku PLNów nic się nie zmienia, czyli wiadomo 289 tysięcy, ale zabawa zaczyna się przy frankach.
Dla kursu 3,4 zł za chf (po tyle mniej więcej był w piątek), wychodzi nam wartość kredytu 141,2 tys chf x 3,4 PLN=480,08 tys PLN
Inaczej mówiąc kredytobiorca jest w tym momencie pod wodą 180 tysięcy i bank powinien go poprosić o jakieś inne zabezpieczenia niż mieszkanie, które nie wystarcza do zagwarantowania spłaty kredytu.
Poza tym wyobraźmy sobie że zakredytowany dostaje pracę w innym mieście i co ma zrobić z tym mieszkaniem?
Nie wiadomo jakie będą kursy walut w przyszłości i może dobre byłoby dopiero teraz zaciągnięcie kredytu walutowego, ale tak się składa, że teraz jest trudniej i walutą preferowaną jest euro.
O kredyt w chf nie muszą się martwić tylko ci, którzy mają zamiar spłacać go do końca, czyli prawdopodobnie będą mieszkać w tym samym miejscu przez dziesięciolecia i przez ten czas ich sytuacja zawodowa pozostanie wyjątkowo stabilna.