Od dłuższego czasu obserwuję w niektórych komentarzach na blogu (i nie tylko) pewne niezrozumienie związane z lokatami. Skoro o nich piszę, nie znaczy to, że namawiam, żeby pakować w nie cały swój kapitał, ponieważ wiadomo, że dzięki samym lokatom bardzo trudno dojść do przyzwoitych pieniędzy, o ile nie generujesz solidnego cash flowu z innych źródeł (biznes, inwestycje, dobrze płatna praca itd.).
Zapewne bierze się to stąd, że nawet w tradycyjnej teorii portfelowej dość mocno stawia się na rynek akcji uzupełniony obligacjami i gotówką.
Tymczasem niekoniecznie takie podejście jest do końca prawidłowe.
W pracy "Strategic Asset Allocation: Determining the Optimal Portfolio with Ten Asset Classes" trójka Holendrów dowodzi, że przeciętny inwestor poprawi wyniki swojego portfela przez dywersyfikację, która poszerzy go o takie elementy jak nieruchomości, surowce oraz , wysokodochodowe obligacje (w naszych realiach mogą to być lokaty "bezbelkowe" i - to dyskusyjne ze względu na ryzyko - obligacje korporacyjne).
"Our mean-variance analysis suggests that real estate, commodities and high yield add most value to the traditional asset mix of stocks, bonds and cash. Basically, adding these three asset classes comes close to an all asset portfolio. The portfolio with all assets shows a diversification benefit along the efficient frontier that varies between 0.40% and 0.93% in the volatility range of 7% to 20%. That is an economically significant extra return for free."
Pomijając kwestię timingu czy metod inwestowania, same rozproszenie przez dodanie takich instrumentów daje nam dodatkową przewagę.
Oczywiście nie każdy musi od razu kupować plażę w Brazylii niczym pewien rozczochraniec, ale lokaty z wysokim oprocentowaniem świetnie mogą uzupełniać portfel nawet najbardziej zatwardziałego foreksowca- zresztą w jego przypadku są wręcz koniecznością, jeśli gra na lewarze.
Dlatego warto dać pracować pieniądzom na różnych polach, a nie tylko dzielić ludzi na "lokaciarzy", "foreksowców" czy "giełdziarzy".