Warren Buffett należy do stosunkowo nielicznych odnoszących sukces inwestorów, którzy zupełnie otwarcie podają kryteria, jakimi posługują się przy doborze inwestycji i poszczególnych spółek do portfela.
Trzej naukowcy postanowili sprawdzić czy faktycznie "wyrocznia z Omahy" postępuje tak, jak oficjalnie głosi, a rezultaty badania opublikowali w pracy "Is Warren Buffett's Commentary on Accounting, Governance and Investing Practices Reflected in the Investment Decisions and Subsequent Influence of Berkshire Hathaway?" (chyba nie dadzą rady wydać książki, bo tytuł nie zmieści się na okładce - a na dodatek dwaj autorzy mają skomplikowane nazwiska).
W końcowych wnioskach znajdziemy dość standardowe opinie typu: "Buffett osiąga nadzwyczajnie wysoką stopę zwrotu na przestrzeni wielu lat", co nie jest specjalnie odkrywcze i można to zauważyć w dowolnym liście do akcjonariuszy Berkshire Hathaway.
Jednak badacze wskazują, że w porównaniu z rynkiem faktyczna przewaga Buffetta widoczna była przede wszystkim w latach 1977-1996, a w kolejnej dekadzie gdzieś się rozmyła.
Poza tym Buffett jest wyjątkowo pasywny, jeśli chodzi o bezpośrednią kontrolę nad przejmowanymi przez Berkshire Hathaway spółkami i właściwie skupia się tylko na ich selekcji (również liczy się jakość kadry menedżerskiej), co jest dość optymistyczne dla inwestora wierzącego w tak zwane inwestowanie w wartość, a posiadającego zbyt małe środki, aby cokolwiek znaczyć w akcjonariacie (na tyle, aby móc na przykład wywalić nieudolnego prezesa).
Zatem nadzieja, że nawet drobny może osiągnąć przez "value investing" zadowalające rezultaty nie musi być jedynie czczą mrzonką, choć z drugiej strony, jeśli to byłoby takie proste, dlaczego tylko jeden Buffett znalazł się w czołówce miliarderów na liście magazynu "Forbes"? Jaką rolę odgrywa w jego przypadku szczęście, a w ostatnich latach znajomości w Waszyngtonie i na Wall Street?