niedziela, 29 sierpnia 2010

Dlaczego moje akcje nie chcą rosnąć?

Znacie ten problem? Wszystko dookoła wali w górę, a tylko moje akcje nie chcą rosnąć.

Dlaczego tak się dzieje? Czy tylko ja mam pecha?

Nie, to jest fenomen zbiorowy.

Istnieje kilka rozwiązań tej zagadki.

Pierwszy trop: szum.

Jak wykazali Barber, Odean i Zhu indywidualni inwestorzy wcale nie kierują się racjonalnymi przesłankami przy podejmowaniu decyzji o kupnie czy sprzedaży - ani względami podatkowymi czy stopniem awersji do ryzyka. Ignorują także ruchy dużych instytucji finansowych (u nas fundusze muszą podawać takie informacje przy przekroczeniu lub zejściu poniżej określonego procentowo progu akcji spółki).

Jako grupa systematycznie kupują akcje, które w ostatnim okresie wyraźnie rosną i cechuje je wyjątkowo wysoki wolumen, czyli zwykle te, o których głośno w mediach.

Równocześnie indywidualny inwestor z reguły odkłada decyzję o sprzedaży akcji, które przynoszą mu straty, nawet mimo korzyści, które dałaby mu tarcza podatkowa (matematyka strat znajduje się tutaj).

Kieruje nami często nasza natura, która domaga się nagrody (szybka realizacja zysków) i nie chce kary (zwlekanie z cięciem strat).

Można powiedzieć, że wielokrotnie dajemy się „ubrać na górce” – tak jak omamieni Petrolinvestem, którzy wytrysk ropy naftowej zobaczyli jedynie na wykresie:


Z tego powodu po jakimś czasie inwestor przestaje reagować na okładki gazet czy sensacyjne newsy w mediach, a wręcz próbuje szukać wtedy punktów przesilenia –przypomnijcie sobie na przykład ostatnią gorączkę zbożową i kiedy w TV wspominano o rekordowych cenach pszenicy:


Trend nadal nie wygasł, ale wierzchołek doskonale widać na okładce Gazety Wyborczej. Tego samego dnia kontrakty na pszenicę dotarły do najwyższej wartości w 2010 roku (według Stooqa 823,75 USD). Od tamtej pory straciły kilkanaście procent.

O ile ten problem z szumem jest stosunkowo łatwy do zdiagnozowania i wyeliminowania w podstawowej warstwie, to już nieco niżej jest znacznie trudniej, ponieważ na przykład dowiemy się, że nasz guru przepowiada szybki ruch w przeciwną stronę do zajmowanej przez nas pozycji czy przestraszą nas straszliwe dane o sprzedaży wigwamów w USA.

Cały ten szum powoduje jeszcze jeden problem – zbyt częsty trading. Pozostając przy Barberze i Odeanie, zauważmy, że aktywni inwestorzy/gracze (przeciętny inwestor wymienia w ciągu roku aż 75% akcji w portfelu) osiągają gorsze rezultaty od przeciętnej, co zapewne w dużej mierze wynika z ich impulsywnego grania pod wpływem szumu oraz wysokich kosztów ponoszonych prowizji i innych wydatków związanych z inwestowaniem – dostęp do drogiego pakietu u brokera też zjada sporo pieniędzy (najlepiej patrzeć na te wydatki w skali roku, żeby widzieć ich rzeczywistą wielkość i móc porównać z zyskami/stratami).

Rzecz jasna prawie każdy myśli, że jest wyjątkiem i automatycznie wpada w pułapkę nadmiernej pewności siebie (overconfindence), przeceniając swoje możliwości/umiejętności czy wierząc w magię nowego genialnego systemu.

Przy tym zauważmy, że w interesie maklera/brokera jest abyś dokonywał jak najwięcej transakcji, bo on żyje z prowizji, więc dla biura cenniejszy jest klient z portfelem o wartości 10 czy 20 tysięcy złotych non-stop obracający swoim kapitalikiem niż ktoś z portfelem wielokrotnie większym, ale zachowujący się znacznie pasywniej. To oczywista oczywistość.

No i trzeba wziąć pod uwagę, że rynki ciągle się zmieniają. Teraz duże giełdy są zdominowane przez transakcje komputerowe i na dodatek ta wojna kompów zaburza i będzie zaburzać wyniki wielu systemów, których zawsze najsłabszą stroną będzie ekstrapolowanie przyszłości na podstawie danych historycznych.

Co w takim razie proponuję?

Większy realizm i nie przecenianie swoich możliwości, czyli fundusz indeksowy ze stopami, a dla ambitniejszych własny system inwestowania z jasnymi regułami i łatwo mierzalnymi rezultatami, w który na początek włożyłbym nieco mniejszy kapitał (istotny, ale taki, którego strata nie będzie katastrofą dla naszych finansów), a potem czekał na efekty.

Szczerze mówiąc, przeciętny człowiek, który nie zajmuje się rynkami finansowymi zawodowo i nie ma istotnego płynnego kapitału (rzędu co najmniej 100k zł) efektywniej wykorzysta czas, jeśli przerzuci się na bardziej pasywne inwestowanie i zamiast ślęczeć po pracy przed monitorem odpocznie czy po prostu spędzi czas z rodziną. Tak dowodzi statystyka.

Podejrzewam, że za chwilę ktoś anonimowy będzie chciał obliczać moje wyniki i dowodzić, że są złe/dobre i tak dalej, żeby odrzucić od siebie myśl o własnych niepowodzeniach. Odpowiem krótko (dość łopatologicznie): czy trener reprezentacji Hiszpanii Vicente del Bosque musi podawać tak genialnie jak Xavi czy strzelać jak David Villa? W takim razie nie powinien wypowiadać się o piłce, skoro nie potrafi nawet strzelić karnego. Można jeszcze dorzucić tradycyjne, banalne pytanie czy ornitolog musi umieć fruwać?

A swoją drogą wierzę (jak wszyscy), że osiągnę swój cel i tempo przyrostu kapitału w tym portfelu oceniam na zupełnie wystarczające.