Wczoraj zadzwonił do mnie z pewnego banku podekscytowany młody człowiek, który zapowiedział, że będzie mnie nagrywał i zaproponuje mi niezwykle korzystną ofertę finansową. Już się ucieszyłem, że zostanę nowym wokalistą Pink Floyd i podpiszę lukratywny kontrakt, ale niestety ... Chodziło tylko o kredyt odnawialny.
Widać było, że gość był dość świeży i rozpierał go spory entuzjazm, ponieważ stwierdził, że dostanę „aż” do 12 000 zł kredytu i będzie on moim zabezpieczeniem finansowym. Na moją zaczepkę, że może jednak kulą u nogi, profesjonalnie nie zareagował.
Podziękowałem za tak wspaniałą ofertę, ale temat za chwilę do mnie wrócił jak natrętny agent ubezpieczeniowy, kiedy pewien znajomy zaczął mnie wypytywać jaki kredyt powinien wybrać?
Wiadomo, że posługuję się dość prostym kryterium przy kredytach i dzielę je na inwestycyjne oraz konsumpcyjne, te drugie uznając za toksyczne aktywa w naszym bilansie, niczym hipoteki subprime.
Jednak czasami sytuacja nie jest tak prosta i oczywista jak wydaje się na pozór.
Przejdę do tego konkretnego przykładu: gość pracuje w międzynarodowym koncernie otrzymując niezłe wynagrodzenie (nie jest to szczebel kierowniczy, ale powiedzmy, że dolna strefa stanów średnich). Uzbierał trochę oszczędności i nagle w jednym momencie zapragnął/musi kupić sobie samochód i mieszkanie.
Teoretycznie posiada pieniądze na część wkładu kredytu hipotecznego, ale zdecydował się na wydanie środków na samochód, żeby nie brać drogiego kredytu na auto.
Przez to musi wziąć nieco większy kredyt hipoteczny, na mniej korzystnych warunkach, ale i tak lepszych niż gdyby korzystał z kredytu samochodowego.
Właśnie takie dylematy często pojawiają się w realnym świecie i trzeba wybierać mniejsze zło.
Wspomniany na początku kredyt odnawialny można tymczasowo potraktować jako fundusz awaryjny, pamiętając o tym, że to nie są nasze pieniądze - a banki potrafią być bardzo sprytne prezentując stan rachunku na przykład tak:
Uprzedzam pytanie- nie, to nie moje konto :)
Podstawową zaletą kredytu odnawialnego jest fakt, że płacimy odsetki tylko od rzeczywiście wykorzystanych środków (pamiętaj o prowizji za przyznanie i odnowienie kredytu). No ale przy okazji pokusa do ich użycia jest tak wielka, że większość klientów nie wytrzymuje ciśnienia i wydaje kasę dopóki starczy limitu.
Co ciekawe, po okresie kiedy wydzwaniały do mnie przeróżne banki proponując mi karty kredytowe (ciekawy rozrzut wstępnego limitu - od 800 zł do 20 000 zł) od pewnego czasu w tym temacie nastąpiła cisza i prawdopodobnie banki zorientowały się, że coś te kredytówki stały się lekko trefnym towarem.
A tak w ogóle początkującym w świecie finansów polecam przeczytać "Przewodnik klienta usług finansowych".
Drugą kwestią, którą dyskutowaliśmy z wspomnianym wcześniej znajomym była waluta kredytu. Ogólnie jestem zwolennikiem teorii, żeby brać kredyt w walucie, w której zarabiamy, ale jednak różnica w racie wynosi kilkaset złotych miesięcznie, gdyby wziął on kredyt w euro zamiast w złotych.
Na dodatek prędzej stopy procentowe zaczną rosnąć u nas niż w strefie euro, więc sam postawiony pod murem prawdopodobnie podjąłbym ryzyko, ponieważ z pobieżnej symulacji wynikało, że euro musiałoby zdrożeć znacznie ponad 5 zł aby raty zrównały się.
Trzeba jednak uważać na liczne sztuczki banków związane z kursami walut i dokładnie sprawdzić po jakim kursie dostaniemy kredyt i jaki będzie nas obowiązywał przy spłacie, a najlepiej zapewnić sobie możliwość spłaty bezpośrednio w walucie obcej.
Na pewno kupowanie euro w kantorze/Walutomacie wyjdzie sporo taniej.
Wracając do tytułowego pytania: jaki kredyt?, niezmiennie skłaniam się do odpowiedzi: żaden, z małymi wyjątkami, czyli kredyt inwestycyjny (również na naukę - na przykład kredyt studencki) oraz kredyt hipoteczny. Ten drugi najczęściej wcale nie jest inwestycyjny, tylko konsumpcyjny, lecz zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma możliwości/chęci do zarobienia na mieszkanie/dom w ciągu kilku lat.
Niech Cię jednak nie zwiedzie niskie oprocentowanie prezentowane w skali roku, ponieważ tylko wtedy, kiedy uzyskujesz stopę zwrotu wyższą od pożyczonych środków, faktycznie korzystasz z kredytu hipotecznego, a trudno o niej mówić w przypadku spłat rat za własne mieszkanie (wersja hardkorowców - kupno większego mieszkania i wynajmowanie pokoi).
A tak na koniec napiszę, że nie mam żadnych kredytów i wszystkim polecam ten stan.