Truizmem jest przypominanie, że jeśli chcesz zarobić naprawdę dużo, musisz zaryzykować. Nie da się dorobić wielkiego majątku wpłacając pieniądze tylko na lokaty i konta oszczędnościowe-no chyba, że zarabiasz kilka średnich krajowych na swoim biznesie/z pensji. W takim przypadku raczej chodzi o ochronę kapitału niż szukania agresywnych sposobów jego pomnażania.
Jednak zacząłbym od przypomnienia, że wszystko powinno mieć określoną kolejność, czyli musisz najpierw uporządkować swoje finanse, zanim zaczniesz robić coś bardziej agresywnego.
Masz być jak firma generująca dodatni cash flow, regularnie miesiąc po miesiącu, pozbyć się długów konsumpcyjnych i rozsądnie gospodarować budżetem domowym.
Zaczynamy od prostej reguły: PRZYCHODY- WYDATKI > 0 i potem pracujemy nad zwiększeniem przychodów i zmniejszeniem wydatków, ale starając się zachować umiar i równowagę.
Przykładowo, warto sobie stworzyć fundusz rozrywkowy i dorzucać do niego co miesiąc po to, żeby w momencie kiedy wpadniemy na pomysł, żeby wyskoczyć do pubu czy na kilka dni w góry (w zależności od wielkości budżetu) nie rozwalać swoich oszczędności przy okazji dręcząc się poczuciem winy.
Poza tym każdy powinien posiadać fundusz awaryjny, z którego skorzysta wyłącznie w naprawdę podbramkowych sytuacjach typu choroba, zwolnienie z pracy itd. Tu możemy szacować go bardzo indywidualnie, ale niezbędne minimum wynosi równowartość trzymiesięcznych wydatków.
Potem zaczynamy rozglądać się za aktualnie najlepszymi lokatami czy kontami oszczędnościowymi po to, żeby pieniądze pracowały efektywniej. Kiedy uzbiera się ich jakaś istotna suma – można to robić równolegle, warto zacząć szukać czegoś innego, a idealnie nadają się do tego fundusze inwestycyjne, dzięki którym przy niewielkich kwotach możesz sprawdzić jak działają rynki kapitałowe w praktyce i zbadać jak fizycznie reagujesz na stres związany ze zmiennością stóp zwrotu.
W jednym roku agresywny fundusz potrafi stracić 70%, a w kolejnym zarobić 100%, co niestety matematycznie oznacza, że z początkowej stówki masz tylko 60 zł.
Z tego powodu tak ważna jest kontrola strat i najlepiej od razu ustalić sobie naszą taktykę w przypadku wystąpienia takiego wypadku. Można też nieco się zabezpieczyć kupując regularnie jednostki funduszy za określoną kwotą uśredniając cenę, ale moim zdaniem i tak po pewnym czasie trzeba zacząć pilnować uskładanego kapitału. Przy tysiącu czy dwóch nawet strata 30% od szczytu nie jest niczym strasznym, ale przy 20 czy 50k zł robi się nieciekawie.
Potem kiedy poznamy swoje wady i zalety związane ze stresem wynikającym z wahań rynku – na przykład ja bezproblemowo kasuję stratę, ale skutkuje to też zbyt szybkim braniem zysku, możemy przenieść się szczebelek wyżej, czyli bezpośrednio na rynek giełdowy i akcje.
Wcale nie zachęcam do spółek z WIG20, a jednym z głównych powodów jest kręcenie nimi pod kontrakty terminowe, a jeszcze innym - dla mnie zdecydowanie ważniejszym, wydaje się zupełnie co innego.
Popatrzmy sobie na akcje banku PKO BP. Przy kursie 40,9 zł wartość rynkowa banku wynosi ponad 51 mld zł. No i teraz pojawia się pytanie: czy bank może zwiększyć swoją wartość wielokrotnie, powiedzmy do 500 mld zł i jeśli tak, to w jakim czasie i jakie istnieje tego prawdopodobieństwo?
Raczej nie za mojego życia.
Z kolei weźmy na celownik małą spółkę, której akcje posiadałem i zamierzam do niej wrócić niedługo, czyli Anti. W tej chwili rynek wycenia ją na 30 mln zł. Czy może powielić sukces sąsiada Impela i na przykład uosnąć dziesięciokrotnie do wartości 300 mln zł? Jak najbardziej. W końcu przy obecnej liczbie 6,5 mln akcji musiałaby wypracować 20-30 mln zł zysku netto. W tej chwili jest to dość abstrakcyjne przy zakładanych przychodach na ten rok rzędu kilkudziesięciu mln zł, ale znacznie mniej niż powiększenie zysku banku PKO BP z 2,3 mld zł w zeszłym roku do 23 mld zł.
Z drugiej strony, Anti może za kilka lat zbankrutować, albo popaść w poważne tarapaty, a PKO BP raczej taki scenariusz nie grozi, a przynajmniej jest mało prawdopodobny.
Poza tym płynność na małych spółkach jest tak niska, że kto chce kupować pakiety za więcej niż 10 tys. zł stoi często przed poważnym problemem jak wejść i jak wyjść bez powodowania dramatycznej zmiany kursu.
Jakie jest w takim razie rozwiązanie tego problemu?
Potraktowanie takich inwestycji jako „kup i zapomnij” i zamiast stoplossa znaczne ograniczenie wielkości pozycji. Z tego powodu w moim przypadku oznacza to, że wybieram małe paczki mniejszych spółek (wartość do kilku tys. zł), które mogą sobie leżakować zdecydowanie dłużej niż tydzień czy miesiąc.
Przy takim podejściu warto wrócić do idei, z której trochę się podśmiewałem (z powodu konstrukcji portfela i niedopasowania jej do zielonego inwestora) kilka tygodni temu. Przyglądam się NewConnect i przy obecnej wielkości portfela mogę sobie już pozwolić na taką ekstrawagancję jak zakup jednej z małych spółek. Nie chcę na nic naganiać, ani namawiać, więc sama pokaże się w portfelu. Powiem tylko, ze teraz jest dobry czas na analizę takich maluchów, ponieważ można sobie przeglądać raporty za 2009 rok, a niektóre z nich pokazały się dopiero kilka dni temu.
Chcę jeszcze przy okazji przestrzec, że to nie jest najlepsze miejsce dla początkujących z małą wiedzą i niskim kapitałem:
Viaguara kosztowała w piątek .. 15 groszy i nie mam najmniejszego zamiaru jej kupować.
Liczę się z takim scenariuszem, że zbiorę w sumie kilka-kilkanaście maluchów i będę zadowolony jeśli 2-3 zarobią, ale musi to być naprawdę konkretna suma w procentach pokrywająca straty z pozostałych, co oznacza długoterminową inwestycję.
Kolejnym segment rynku z jeszcze większym ryzykiem stanowią instrumenty pochodne, ale wpis jest już na tyle długi, że nawet nie zaczynam wątku.
Można oczywiście pominąć jakiś etap i nie inwestować w fundusze, tylko zacząć na przykład od forexu, lecz wtedy Twoje szanse wydają się jeszcze niższe niż średnia (5-15% wygrywających).
Jednak jeśli nie chcesz skończyć jak Ronald Wayne, w końcu musisz dodać trochę gazu.