poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Jak rozsądnie ustawić zlecenie stop-loss i kontrolować ryzyko?

Pytanie powtarza się od jakiegoś czasu, więc pora rozprawić się z problemem zlecenia stop loss. Na początek zacznijmy od tego, że proponuję jednak zlecenie stop limit, które omówię na konkretnym przykładzie: powiedzmy posiadasz 100 akcji banku PKO BP i jesteś na sporym plusie.

Nie chcesz jednak stracić zbyt wiele zysku i z tego powodu ustawiasz zlecenie z limitem aktywacji 34,99 zł, natomiast limit ceny ustalasz na 34 zł. Jeżeli cena zejdzie poniżej 35 zł, zlecenie automatycznie wchodzi do arkusza z ceną 34 zł i jest realizowane po najwyższym możliwym kursie, czyli na tak płynnej spółce jak bank PKO BP prawdopodobnie gdzieś po 34,9-34,95 zł.


Teraz warto zastanowić się po co w ogóle stosować takie zlecenia?


Sam je rzadko wbijam fizycznie i wykorzystuję tak zwany mentalny stop-loss, czyli jeśli cena idzie w złą stronę i dochodzi do określonego poziomu składam normalne zlecenie, a tylko jeśli nie ma mnie na przykład przez całą sesję przy kompie, wtedy mogę wrzucić SL, z zastrzeżeniem, że jest to stop limit.

Tu trzeba być zdyscyplinowanym i nie oszukiwać siebie na przykład ignorując stopa z nadzieją łudząc się "a może odbije?". Czasem się uda, ale najczęściej wtopa gwałtownie rośnie, bo niby czemu dany ruch ma się zatrzymać akurat w tym miejscu gdzie masz stopa?

Pora wrócić do pytania po co to w ogóle robić?

Dla uproszczenia załóżmy, że posiadasz kapitał 100 000 zł, którego dorobiłeś się na hossie pomnażając 20 000 zł, z którymi startowałeś w 2003 roku. Jest maj 2007 roku, a na GPW wchodzi dynamiczny austriacki deweloper Immoeast. Skuszony wizją kolejnych zarobków wchodzisz po korekcie po 40 zł kupując 2500 akcji (pomijamy prowizje).


Tymczasem sprawy nie toczą się tak jak powinny, ale nie przejmujesz się, bo za każdym razem do tej pory wystarczyło poczekać, a zarabiało się raz mniej, raz więcej, ale zawsze do przodu, a przecież tylko leszcze panikują bez potrzeby i dają się wytrzepać z akcji przez sternika.

Niestety jest coraz gorzej, więc przestajesz się interesować giełdą i tylko raz na jakiś czas z przerażeniem zerkasz na bieżący kurs Immoeastu.

Dopiero kiedy słyszysz zewsząd o masowych bankructwach i rychłym końcu świata postanawiasz zdać się na los i sprzedajesz Immoeast jesienią ubiegłego roku po 1 zł za akcję, czyli dostajesz 2500 zł, a za te resztki kupujesz złotego krugerranda i butelkę wódki.


Ku twojej frustracji kurs Immoeastu rośnie potem o 1500%. Jednak już nie uczestniczysz w tym rajdzie, a na hasło giełda reagujesz agresją.

Tak wygląda kariera, a raczej jej końcówka wielu „dzieci hossy”.

Nowy rajd rozpoczęty od lutego tego roku oznacza początek kolejnego cyklu ze świeżymi dziećmi hossy.

Łatwo pomylić swoją doskonałość inwestora z odbiciem WIG o blisko 80%. Kto wchodził po drodze w tym czasie, w większości przypadków znajduje się na plusie, czasem sporym. Tymczasem spadki kiedyś jednak przyjdą i zweryfikują wszystkich.

Zauważ, że matematyka jest tak perfidna, że jeśli Immoeast spadł z 40 na 1 zł to straciłeś 97,5% pieniędzy, a jak odbije o 100% do 2 zł nadal jesteś 95% do tyłu. Tymczasem inni zarabiają czasem krocie rzędu 1000% (z 1 do 11 zł), a ty dalej liczysz straty.

W takiej sytuacji znalazło się wielu nie akceptujących strat.

No i jeszcze dochodzą przypadki totalnych bankrutów wyrzuconych z giełdy jak Toora, gdzie nawet na ostatniej sesji „twardziele” kupowali jej akcje.

Jak można uniknąć takich wpadek?

Od razu zakładając maksymalną stratę, którą możesz ponieść w pojedynczej transakcji.

Zawodowcy mówią o maksymalnie 1% kapitału, ale przy jego niskiej wartości uważam, że standardowo można podnieść poprzeczkę do 2%, a w niektórych przypadkach do 3. Wyżej to już przy niesamowitych okazjach, czyli rzadko.

Z tego wynika, że inwestor, który wszedłby w Immoeast wiosną 2007 roku mógłby pozwolić sobie na stratę powiedzmy 2000 zł.

No ale zaraz, zaraz.

2000 zł ze 100 000 to ledwie 2%. Nawet w ciągu jednej sesji akcje mogą przecież potanieć o 3 czy 5% Czy taki stop ma sens?

Nie. 2, 3 czy 5% to zdecydowanie za blisko dla akcji. Powinno być co najmniej 10% na starcie (weź pod uwagę zmienność), a potem w miarę zarobku możemy sobie wędrowac ze stopem w górę.

I tu dochodzimy do wielkości pozycji.

Jeśli masz 100 000 zł i wchodzisz w 1 spółkę za całość, uprawiasz hazard. Owszem potencjalnie możesz na przykład zarobić 50 000 zł, ale jeden nieudany strzał i leżysz.

Przykładowo w czasie hossy miałeś przed Immoestem super serię i zwiększyłeś kapitał pięciokrotnie z 20 000 zł do 100 000 zł za każdym razem grając vabank. Przychodzi w końcu taka trefna transakcja i po zawodach, ze 100 spadasz do 20, albo i w ekstremalnym wariancie jeszcze niżej.

Takie kariery najpowszechniejsze są na rynkach terminowych, gdzie operuje się dźwignią i przez to trwają niezwykle krótko (aktualnie w Polsce jest zaledwie 14 000 aktywnych NIKów – a propos, czy znacie jakiegoś polskiego milionera grającego wyłącznie na futures?)

OK, ale po co w ogóle te stopy? Czy chodzi o to, żeby zbierać straty?

Nic podobnego.

Szukamy takich transakcji, gdzie znajdziemy jak najwyższy potencjał zysku do straty.

Im więcej, tym lepiej, ale z góry nie wiadomo tak naprawdę ile zarobimy. Za to
możemy w miarę precyzyjnie ustalić swoją maksymalną stratę.

Teraz pokażę to na przykładzie spółki, którą naprawdę mogę kupić – nie jestem na 100% pewny.

Mimo dość kiepskich wyników, załóżmy, że nadal chcę wziąć akcje Relpolu. Zlecenie kupna ustalam na 4,32 zł.


Patrząc na wykres logiczny stop-loss to 3,6 zł (nawet 3 zł), ale z zasady lepiej nie ustawiać się na takich oczywistych poziomach technicznych (są one zwykle naruszane), tylko nieco niżej, na przykład na 3,5 zł (reguła dobrego stopa: nie dać się łatwo wyczyścić na oczywistych poziomach)

Doliczając poślizgi czasowe, prowizje itd., niech to będzie 1 zł na akcję.

Teraz patrzę do góry i szukam oporów. Powiedzmy, że uznałem, że jest szansa na 5,5 zł. Odliczając prowizje i inne wychodzi mi, że potencjalny zysk/ryzyko oscyluje wokół 1:1, co nie jest zbyt dobre, bo trzeba mieć rację w ponad 50% przypadków.

Lepsze jest 3:1 i więcej, wtedy możesz mylić się częściej.

A teraz pora na ustalenie wielkości pozycji.

Transakcja nie rokuje najlepiej, więc zaryzykuję 1% kapitału. 1% kapitału obecnie to 420 zł.

Z tego wychodzi mi 420 akcji Relpolu na k po 4,32 zł, czyli zlecenie o wartości nieco ponad 1,8k zł.

W ten sposób możesz kupować nawet potencjalnych bankrutów odpowiednio manipulując wielkością pozycji - wtedy da się wchodzić w ogóle bez stopa.

Przykładowo chcesz zaryzykować i postawić na to, że Orco jednak zbuduje projekt Libeskinda Złota 44 i wyjdzie na prostą, ale obawiasz się, że istnieje ryzyko, że spółka zbankrutuje.

Jesteś gotowy postawić 2% kapitału. W takim razie przy portfelu takim jak mój 42k, możesz pozwolić sobie na stratę około 840 zł. 840/36=23 akcje, czyli kupujesz 23 akcje po 36 zł i nic się nie przejmujesz czy spadają na 5 zł czy rosną na 50 czekając na znacznie powyżej 100% zysku.

Temat szacowania ryzyka i cięcia strat (głównie zleceniami stop) jest naprawdę obszerny i chciałem tylko tu zarysować jak do tego mniej więcej podchodzić, a sam bawię się w takie kalkulacje bardzo często na bieżąco. W praktyce wychodzi różnie, choć cel powiększania portfela realizuję zgodnie z planem (nawet szybciej), a to jest dla mnie najistotniejszy parametr w tej chwili.