sobota, 18 lipca 2009

Od czego zacząć?

To pytanie pojawia się bardzo często. Jakiś rok temu już zajmowałem się szerzej inwestowaniem, ale w wymiarze finansowym ma ono jedną prostą odpowiedź: nawet jeśli toniesz w długach czy otrzymujesz nieregularne dochody, nie rzucaj się od razu do inwestowania czy spekulacji, ale pierwszy ważny krok to utworzenie choćby najskromniejszego funduszu awaryjnego.

Absolutne minimum to w polskich warunkach 1000 zł (jedna płaca minimalna), a docelowo powinna to być równowartość 3-6 miesięcy naszych wydatków.

Z matematycznego punktu widzenia osoba zadłużona powinna teoretycznie za wszelką cenę spłacać długi z najwyższym oprocentowaniem, ale każdy musi mieć taką rezerwę na nieprzewidziane sytuacje.


Mi trafiło się to akurat w tym tygodniu i znienacka potrzebne było 900 złotych. Dzięki temu funduszowi nie musiałem gorączkowo zrywać lokaty czy przelewać pieniędzy od maklera, tylko wykorzystałem ten fundusz i w kolejnych miesiącach znowu go powoli uzupełnię do poprzedniego stanu bez żadnego wysiłku.

Według mnie początkowo dobrym rozwiązaniem jest debet w koncie lub kredyt odnawialny. Są one jednak korzystne wyłącznie dla zdyscyplinowanych ludzi, którzy nie skuszą się na szybki kredyt bez wyraźnej potrzeby.

Przez pewien czas bezsensownie pocieszałem się, że w razie czego mam limit w karcie kredytowej. Karta kredytowa to bardzo głupi pomysł jako źródło awaryjnej gotówki, bo przy wypłacie z bankomatu płacisz prowizję –jakieś 3% kwoty transakcji, a na dodatek zadłużenie nalicza się od razu od tego momentu bez względu na to czy je spłacisz w terminie, czy nie.

U mnie to wyglądało etapami tak: najpierw nie widziałem potrzeby – do pierwszej katastrofy, potem uznawałem limit karty kredytowej za źródło awaryjnej gotówki, następnie przeszedłem na kredyt odnawialny i wreszcie zbudowałem awaryjny fundusz bezpieczeństwa.

Proponuję każdemu od razu przeskok do ostatniego punktu.

Banki próbują nadrabiać straty ze złych kredytów i opcji walutowych przez podniesienie opłat i dla mnie utrzymywanie takiego kredytu to zbędna ekstrawagancja.

Przykładowo standardowo mBank liczy sobie 1% wartości linii za coroczne odnowienie kredytu odnawialnego, minimum 25 złotych. Z tego wynika, że do 2500 zł oprocentowanie jest>1%.

Ja wolę trzymać na koncie oszczędnościowym powiedzmy 10 000 zł i otrzymywać za nie odsetki 600 zł rocznie niż płacić 100 zł bankowi. Z tego powodu bardzo polecam otwarcie oddzielnego rachunku oszczędnościowego z konkretnym przeznaczeniem. Nazywamy go także w systemie banku "fundusz awaryjny" i do niczego więcej tych pieniędzy nie wykorzystujemy.

Przy okazji warto też pomyśleć o jakimś rozsądnym ubezpieczeniu. Należy jednak pamiętać, żeby nie mieszać ubezpieczenia z inwestowaniem, czyli jestem zdecydowanym wrogiem hybrydowych produktów. Wtedy trudno sobie policzyć czy opłaca się skorzystać z ubezpieczenia czy nie.

Fundusz bezpieczeństwa nie brzmi tak ekscytująco jak kontrakty terminowe, akcje czy Forex, ale naprawdę lepiej wcześniej się przygotować, a nie przypomnieć sobie o tym wpisie w awaryjnej sytuacji i gorączkowo szukać kasy, na przykład bezsensownie kasując inwestycje.