Ostatnio dość intensywnie zajmuję się przeszukiwaniem różnych rynków poza naszą GPW (tu mam uruchomiony system na FW20 i kilka spółek w IKE, więc muszę tylko pilnować czy wszystko gra raz na parę-paręnaście dni).
Przy okazji (w dużej mierze dla rozrywki, niestety bardzo rzadko dla inspiracji) czasem, raz na parę tygodni przeglądam różne fora internetowe poświęcone inwestowaniu i zauważyłem, że wielu najmłodszych stażem (niekoniecznie wiekiem) adeptów rynków lewarowanych typu forex powtarza jak mantrę "wystarczy mi 2 procent dziennie." Kwota zysku krąży wokół przedziału od 1. do 5. procent dziennie/tygodniowo jako niby niewielka.
No to w takim razie policzmy.
W ciągu roku mamy przeciętnie około 250 dni sesyjnych (liczba delikatnie się zmienia i i zależy od specyfiki danego rynku oraz rozkładu świąt w kalendarzu).
Jeśli zaczniemy od przysłowiowego tysiąca złotych i stale reinwestujemy posiadany kapitał ze stopą zwrotu 2 procent dziennie, po roku dobijamy do ponad 140 tysięcy, po dwóch do blisko 20 mln, a po trzech do 2,8 mld złotych.
Po czwartym roku z majątkiem niemal 400 mld zł stajemy się najbogatszymi ludźmi na Ziemi (porównaj ranking) i praktycznie nie mamy z kim handlować na foreksie :)
Na czym polega błąd w rozumowaniu, pomijając fakt, że dla dużego kapitału oferowana jest coraz niższa dźwignia, a potem ograniczają nas limity u brokerów?
Na braku uwzględnienia obsunięć kapitału.
Nie ma żadnego systemu gry/inwestowania (nawet wśród prawdziwych mistrzów), który nie przynosi co jakiś czas strat. Niestety, jeśli masz tysiąc złotych i w jednej transakcji możesz pozwolić sobie na utratę 2 procent kapitału (dość standardowe podejście, może być mniej, może więcej), to oznacza raptem 20 złotych, czyli nawet na mikrolotach ciężko znaleźć cokolwiek, co posiada dzienny ATR w takim zakresie (jeśli grasz na FX i nie wiesz o czym piszę, tym gorzej dla Ciebie). A tak naprawdę SL powinien być bliżej 2 x ATR (do przetestowania ile dokładnie) dla gry pozycyjnej (horyzont od kilku dni wzwyż).
Na przykład teraz pykam (to chyba najlepsze określenie dla mikrolotów) na L na fucie na Nasdaq 100:
Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że średni ATR z 20 dni wynosi prawie 39 pkt, to dla 2 x ATR, szeroki i dający komfort stoploss dla zaledwie 1 mikrolota jest wart na dziś ponad 100 zł, czyli dla kapitału 1000 zł to aż 10 procent - ryzyko nie do przyjęcia. Tymczasem posiadacze tego tysiaka zwykle jadą na minilotach (10 x większa pozycja), czyli grają już w typowe kasyno ze znanym końcowym rezultatem - skasowaniem depozytu po często świetnym starcie.
Z kolei przejście na intraday i grę w szumie wymaga zarówno umiejętności (wolałbym mówić o sprawdzonym systemie), jak też sporej dozy szczęścia, że nie trafi Cię w końcu czarny łabędź. Tu pojawia się często dużo trafnych transakcji, co bardzo schlebia psyche, ale co jakiś czas mocny strzał w przeciwnym kierunku czyszczący zlewarowanych, często do zera (wyimaginowany powód dowolny - złe/dobre dane, interwencja banku centralnego, flash crash itd.; prawdziwa przyczyna - nadmierne zlewarowanie). Poza tym trzeba jeszcze wziąć pod uwagę inne koszty- utraconego czasu oraz psychiczne i zniszczonego zdrowia, które są bardzo wysokie dla osób stale ślęczących przed monitorem.
Myślę, że można, czy nawet trzeba spróbować gry na krótszych interwałach i w ten sposób pozwolić sobie na większe ryzyko (wtedy teoretyczna zmienność spada), pod warunkiem, że dasz sobie określony limit czasu (nie wiem ile- pół roku, rok?) i potem ocenić jak najobiektywniej, czy Ci się to opłaca - czy zarabiasz i ile, jaki jest koszt alternatywny poświęconego czasu/kapitału itd.?
Dla mnie okazało się to nieopłacalne właśnie z powodów pozarynkowych. Ustaliłem, że w moim przypadku jedynie miałoby to sens w ramach bardzo dużego kapitału i to na dodatek wykonywane przez innych ludzi.
Druga opcja - automaty pozostaje w zawieszeniu aż do momentu, kiedy będę miał wystarczająco dużo wolnego czasu, aby dokładnie ogarnąć i rozpracować temat (dopiero później jest łatwiej i czas nie jest aż tak kluczowym aktywem).
Szacowanie ryzyka jest potrzebne nie tylko na giełdzie czy foreksie.
W już nieco nudnym przypadku Amber Gold z jednej strony proponowano nam kilkanaście procent rocznie, ale mało kto brał pod uwagę, że z drugiej strony istniało spore ryzyko utraty całości pożyczonego kapitału.
Podobny błąd w myśleniu popełniają liczący na 2 procent dziennie na foreksie.
Zresztą w ogóle cała branża inwestycyjna tak mocno zależy od losowości, a nie wyłącznie umiejętności/wiedzy, że Taleb wręcz ostatnio postuluje, że tak naprawdę lepiej zająć się czymś innym, albo samemu stać się market-makerem (czyli stanąć po drugiej stronie -jako makler, doradca inwestycyjny, albo idąc dalej- prowadzić szkolenia, pisać blogi :) i książki itd.).
Sam myślę nieco inaczej i uważam, że należy po prostu posiadać kilka różnych źródeł dochodu. Wtedy kiepski okres nawet najlepszego systemu (prawie) zupełnie nas nie rusza.
Mówię tu o realnym świecie większości inwestorów. Oczywiście, są i tacy z grubymi milionami, i oni nie muszą szukać innych źródeł przychodów, ale to przecież mała garstka, do której każdy z nas chciałby w końcu należeć.