środa, 8 lutego 2012

Na co czekamy?

Rynek giełdowy wyraźnie zastygł w ostatnich dniach i na coś czeka. Byki widzą wzrosty, misie spadki, osły boją się wszystkiego, czyli bez zmian.

Jednak można na cały ten pozorny chaos spojrzeć dość syntetycznie przy pomocy wykresu indeksu WIG.

Oczywiście nie mówi on wszystkiego, ale dotarliśmy do oporów wynikających z kilku czynników (połowa spadków fali/sekwencji fal mierzonej od szczytu z kwietnia 2011 roku do dołka we wrześniu i bliska połowa całej bessy 2007-2009 - magiczne 44 tys. pkt.).


Odważni teraz  mogą próbować łapać górkę z bliskim stopem na futures. Ja jednak nadal uparcie pozostawiam ponad 90% magazynku IKE w akcjach, trzymając rękę na pulsie.

W portfelu blogowym kupiłem 50 x ETFW20L ze stopem w okolicach 2200 pkt na WIG20. Dopiero zejście niżej sprawi, że zgubię średnioterminowy względny optymizm.

Ogólnie sytuacja osób, które zbierały akcje, zwłaszcza mniejszych spółek (co wydawało się logiczne wbrew różnym bzdurom wygłaszanym tu i ówdzie) jest bardzo przyjemna i jest to całkiem spora grupka czytelników bloga:


Większość maluchów i średniaków poleciała do góry i teraz można sobie tylko przesuwać stopa wyżej wraz z rynkiem, nie celując w szczyty, bo jest to zazwyczaj bezużyteczna strategia w inwestowaniu, a pomaga tylko szukającym na siłę sławy (czyli pieniędzy w biznesie okołogiełdowym). Za to przynosi frustrację szukającym nie tego, co trzeba w tym labiryncie (najczęściej sami go sobie budujemy).

Ostrożność wskazana, zgadywanie zostawmy zgadywaczom, a sami płyńmy z prądem.