Od początku roku do dziś najszerszy indeks polskiego rynku akcji WIG znajduje się 13% pod kreską. Jeśli poszerzymy horyzont czasu na przykład do pięciu lat, wtedy strata rośnie do 16%, a uwzględniając koszt pieniądza w czasie jeszcze bardziej. Dopiero wydłużenie okresu aż do dziesięciu lat daje zadowalający wynik: 200% przeciętnego zysku (pomijamy fakt, że nie ma produktu inwestycyjnego odwzorowującego zachowanie głównego indeksu; prowizje i podatki).
Jednak i tu widać, że kto wszedł na rynek w ostatnich pięciu latach z automatu nie może powiedzieć, że inwestowanie w akcje (bezpośrednio czy przez fundusze inwestycyjne) uzasadnia podejmowane ryzyko, ba zrodziło się właściwie nowe pokolenie dzieci bessy, które boją się ryzyka i na słowo giełda czy w ogóle inwestowanie reaguje dość nerwowo, pamiętając traumę 2008 i początku 2009 roku, czy choćby ostatni zjazd przerwany dopiero kilka tygodni temu. Czy słusznie?
Tak naprawdę w tej chwili sytuacja wciąż premiuje ostrożnych. Jeżeli uznamy oficjalną inflację CPI za w miarę zgodną z naszymi odczuciami, czyli na poziomie 4% rocznie, w takim razie faktycznie lokaty i konta oszczędnościowe wciąż oferują jakąś premię ponad inflację i spory komfort związany z pewnością przychodów.
Niespecjalnie interesują nas wzloty i upadki strefy euro (przynajmniej krótkoterminowo).
I to wydaje się dość zrozumiałe.
Jeśli ktoś zarabia w miarę przyzwoite pieniądze i generuje regularny dodatni cash flow, wcale nie musi mieć ochoty po pracy czy wręcz w pracy śledzić bieżących notowań, sprawdzać co się dzieje w spółkach z jego portfela, oglądać wykresów itd., nawet kosztem potencjalnie nieco niższej stopy zwrotu, co też bywa dyskusyjne.
Jednak chciałem wskazać na pewne niebezpieczeństwo, o którym pisze "The Wall Street Journal".
Amerykańskie dzieci bessy nie cieszą się takim komfortem jak młodzi Polacy. Oprocentowanie lokat i obligacji w USA znajduje się poniżej poziomu inflacji. Podobne zjawisko obserwujemy w innych krajach Zachodu - na przykład Wielkiej Brytanii. Z tego powodu osoby, które wyłącznie oszczędzają nie inwestując praktycznie stoją w miejscu i bardzo ciężko będzie im zbudować sensowny majątek, o ile nie prowadzą jakiegoś zyskownego biznesu czy nie są bardzo wysoko opłacani (np. lekarze czy najlepsi sportowcy).
Do tej samej sytuacji możemy dojść w Polsce, kiedy na przykład inflacja przyspieszy (co akurat mnie nie zdziwi z powodu strumienia pustego pieniądza zalewającego świat) lub banki przestaną walczyć o depozyty.
Dlatego zachęcam wszystkich wygodnie okopanych na lokatach i kontach oszczędnościowych, abyście jednak rozważali też inne formy pomnażania pieniędzy, zanim nie zmusi Was do tego życie
Interesującą formą pośrednią wejścia w nieco bardziej ryzykowne instrumenty mogą być na przykład obligacje korporacyjne z rynku pierwotnego czy Catalyst.
Naukę można zacząć choćby inwestując niewielkie kwoty w regularnych odstępach czasu (np.: w ETF na WIG20, akcje największych spółek, walutę-także przez rynek forex, złoto, cokolwiek). Nie jest to idealna strategia, ale pozwoli zorientować się jak sami reagujemy na zysk/stratę na realnych rynkach. Najszybciej człowiek uczy się na własnych błędach i na prawdziwych pieniądzach.