Po krótkim epizodzie z nieśmiałym odbiciem na giełdach wydaje się, że wracamy do scenariusza zarabiania na strachu. Doskonałym przykładem jest tu fundusz hedgingowy Bridgewater, który wykręcił od początku roku do teraz 25% i to na bardzo dużym kapitale: 122 mld dolarów. Naprawdę niełatwo się gra takimi pieniędzmi, ponieważ wiele inwestycji musi być od razu wykluczonych ze względu na ich zbyt małą płynność - na przykład załóżmy, że mamy te niespełna 400 mld złotych i chcemy wpakować 10% na GPW- w co można zainwestować 40 mld zł i jak potem z tego wyjść?
Pozostaje obstawianie największych tematów i źródłem zarobku funduszu były cztery elementy: gra na wzrost cen amerykańskich obligacji, złota oraz umocnienie jena do dolara z dodatkiem odpowiedniej dźwigni finansowej.
Teraz zarabiamy tylko na strachu?
Zauważmy, że wszystkie te elementy portfela funduszu jakoś wiążą się ze strachem - wzrost rentowności obligacji amerykańskich to ucieczka z ryzykownych aktywów. Skok złota to strach przed inflacją i pustym pieniądzem, z kolei gra na jena przeciw dolarowi oznacza niewiarę w amerykańską gospodarkę (tu straciłem trochę wątek, bo niedawno Obama zarzekał się, że będzie oszczędzał, a wczoraj radośnie ogłosił, że ma ochotę wydać kolejne setki miliardów dolarów, których nie ma i podnieść poziom i tak już kosmicznego zadłużenia).
Co w takim razie odpowiada grze na strach i panikę, a jest dostępne polskiemu inwestorowi?
Złoto (ewentualnie fundusz lub ETF), srebro, waluty obce (jak wiadomo aktualnie jestem za Skandynawami), pozycje krótkie na futures (indeksy, akcje), opcje put (ewentualnie wystawianie call), certyfikaty na spadki indeksów, fundusze inwestycyjne typu short ...
Dołożyłbym do tego bardzo dużą poduszkę gotówkową (może być na krótkoterminowych lokatach, których teraz nie brak), aby zachować płynność i czekał na dalszą eskalację kryzysu w strefie euro (kilka pomysłów przedstawia "The Economist").
Może coś się wydarzy jeszcze w ten weekend (formalne bankructwo Grecji?). A może później. Nie wiem.
Czekam na coś większego niż wywalenie Grecji ze strefy euro i wtedy przyda się rezerwa gotówkowa, ponieważ możliwe, że pojawi się okazja do zakupów przecenionych aktywów, których nikt nie będzie chciał kupować z powodu dominującego strachu i paniki.
Dziś na przykład Marc Faber wieszczył, że uncja złota śmiało może dojść do 10 000 dolarów
Nie mam takiego daru jasnowidzenia, ale pomyślmy tak: mamy złoto po 5000 dolarów i dolara po 4 złote. Czy to nie śmieszne, że za dwie-trzy monety uncjowe można byłoby kupić całkiem niezłe auto?
Jeszcze większy rozdźwięk istniałby wtedy między rynkiem akcji, a złotem, ale na razie zejdźmy na ziemię i mamy nie 20 000 złotych za uncję, tylko i tak rekordowe niemal 6000.
Poza tym nie rozumiem zgadywaczy, którzy w mniej lub bardziej zagmatwany sposób snują swoje prognozy jak nisko spadnie WIG20 czy jak Faber strzelają liczbami z kapelusza - nie tędy droga.
No i warto pamiętać co mówi Ray Dalio, założyciel Bridgewater -Zarabianie pieniędzy jest grą o sumie zerowej, więc, aby odnieść sukces musisz być gotów, aby stanąć obok tłumu i na dodatek musisz mieć rację.
Dodam od siebie, że wystarczy mieć ją nawet dość rzadko, ale przy kluczowych ruchach i wcale nie trzeba usilnie szukać tej racji za wszelką cenę, tylko raczej pilnować kapitału i swojego systemu inwestowania.
piątek, 9 września 2011
Teraz zarabiamy tylko na strachu?
Napisane przez
Zbyszek Papiński
o godz.
19:51