Szybka przecena franka wywołana decyzją SNB, który postanowił go przecenić do poziomu 1,2 za euro automatycznie przełożyła się również na osłabienie CHF względem złotego i teraz widzimy kurs w okolicach 3,5 zł. Jeśli rynki uspokoiłyby się i euro wróciło do czterech złotych, powinniśmy zobaczyć okolice 3,3 w relacji CHF/PLN.
Pomińmy mój sceptycyzm co do uspokojenia rynków finansowych przed jakimś kolejnym tąpnięciem (może uzasadniony, może nie), ale czy przypadkiem nie warto byłoby wtedy odkupić franki na korekcie? W końcu w trendzie wzrostowym wtedy się właśnie powinno kupować, a niektórzy mają w pamięci sytuację, kiedy Soros zatopił Bank Anglii rozpoczynając swoją ofensywę w 1992 roku przy okazji wywalając Brytyjczyków z węża ERM i strefy euro. Bank nie dał rady pokonać rynku. Czemu zatem akurat SNB miałby wygrać?
Odpowiedź jest banalnie prosta.
Obserwujemy dokładnie odwrotną sytuację.
Bank Anglii bronił funta przed dewaluacją, natomiast Szwajcarzy chcą osłabić swoją walutę, więc bez trudu mogą ją sobie drukować, ale jest tu mały haczyk.
Jeśli przesadzą, rozkręcą u siebie wysoką inflację (już im się kiedyś "udało").
Jednak średnioterminowo nie widzę tu zbyt dobrych perspektyw w stosunku do innych walut i pozostanę przy norweskich koronach, które dziś pobiły po raz kolejny swoje roczne maksimum względem złotego niewiele sobie robiąc z gniewnych pomruków norweskiego banku centralnego.
Norwegia opiera się głównie na ropie i kurs korony aż tak kluczowy nie jest dla jej gospodarki. Ważniejsze są notowania baryłki ropy w Londynie.