Jutro minie dekada od zamachów terrorystycznych w USA i na pewno w ten weekend pojawi się sporo materiałów na ten temat. Jedni poszukują spisków, inni obawiają się zamachów, rodziny opłakują ofiary, a ja proponuję zerknąć wstecz w lusterko i zobaczyć jak poradziły sobie poszczególne aktywa inwestycyjne w tym czasie.
10 lat to bardzo dobry okres do oceny długoterminowego inwestowania, choć wiadomo, że wybór akurat tego, a nie innego momentu zupełnie zmienia wyniki, więc należy spojrzeć na te liczby z lekkim przymrużeniem oka.
Absolutnym hitem jest oczywiście złoto, które w ujęciu dolarowym wzrosło o niemal 550%, a po przeliczeniu na PLNy nieco mniej, bo niespełna 380%.
Trzeba od razu jednak przypomnieć wcześniejsze dwie dekady, kiedy złoto sukcesywnie taniało, co zabrało wielu ludziom pieniądze i nerwy, zwłaszcza tym, którzy kupowali u szczytu histerii na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Boleśnie doświadczyli (doświadczają) tego całkiem niedawno spekulujący na nieruchomościach, którzy kupowali trzy-cztery lata temu i teraz są zdziwieni nie tylko spadkiem cen, ale również niezbyt wielką liczbą chętnych do wynajmu, na dodatek marudzących.
Mimo tego nieruchomości też były dobrą inwestycją, ponieważ średnia cena metra kwadratowego nowego mieszkania w Warszawie w tej chwili sięga blisko 8 tys. złotych, a dziesięć lat temu było to zaledwie niespełna 3 tysiące. Zatem zysk bezwzględny szacunkowo wyniósł niespełna 200% i właściwie od trzech lat lekko spada. Obliczenia są o tyle trudne, że dane różnią się nie tylko dla poszczególnych miast czy dzielnic, ale nawet budynków. Zapewne indywidualne dane mogą istotnie się różnić i jak zwykle decyduje lokalizacja.
Podobny problem pojawia się z działkami budowlanymi i ziemią rolną. Ta ostatnia po przekształceniu na działki budowlane mogła zyskać setki czy nawet tysiące procent.
Mierząc uwzględniającym dywidendy indeksem WIG polska giełda zyskała przez dekadę 200%, ale nie można kupić indeksu w postaci ETFu i wiele zależy od tego, które konkretnie spółki ktoś posiadał w portfelu (zestawmy Toorę z KGHMem). Zauważmy, że wtedy indeks WIG wynosił mniej niż 13 tys. punktów, więc praktycznie mieliśmy okolice dołka cyklu - dlatego warto czekać na tak ekstremalne wychylenia, ale z gotówką w portfelu, a nie taniejącymi akcjami.
Można byłoby zastępczo wziąć fundusz akcji - Arka zarobiła mniej niż WIG, czyli niespełna 160% (a po piątkowej masakrze będzie kilka procent w dół), Legg Mason Akcji za to zadanie wykonał z nawiązką i zyskał ponad 230%, ale ostatnio radzi sobie nieco gorzej na tle benchmarku.
Fatalnie wyszłaby inwestorowi z Polski wiara w amerykańską gospodarkę - indeks S&P 500 zyskał zaledwie 11,1% w 10 lat, a jeśli weźmiemy pod uwagę, że wtedy dolar był po 4,2 zł (teraz >3,1 zł), mamy sporą stratę nawet bez brania pod uwagę inflacji (około 30% mierzona CPI GUS).
Za to aż 680% zyskał rosyjski RTS, co w dużej mierze spowodowane jest zbiegiem dwóch okoliczności- bankructwem Rosji w 1998 roku oraz późniejszą aprecjacją cen surowców. Niestety, inwestowanie w Rosji stało się możliwe dla przeciętnego inwestora znacznie później niż w 2001 roku, więc dane są tylko hipotetyczne.
Ujemną stopę zwrotu przyniosłoby inwestowanie w dolary amerykańskie. W euro mamy wzrost o skromne 10,5% i po doliczeniu oprocentowania nie wyjdziemy nawet na zero z inflacją w tym czasie. Trochę lepiej, ale minimalnie pokonał inflację frank szwajcarski (niespełna 40%).
Lepiej wypadły zwykłe lokaty, gdzie bez trudu dało się uskładać minimum 50% (po uwzględnieniu podatku Belki).
Jednak tu mamy tylko przechowalnię, choć z drugiej strony, jeśli ktoś zarabia poza rynkami finansowymi przyzwoite pieniądze, czy za cenę świętego spokoju nie może pogodzić się z mniejszym, ale pewnym zyskiem? Szczególnie, jeśli wybiera najlepsze oferty i dokłada do nich obligacje skarbowe czy korporacyjne.
Co będzie hitem kolejnej dekady?
Dla mnie nie jest to aż tak istotne, ponieważ nie zakładam, że cokolwiek mam trzymać akurat w okresie 10 lat, a nie na przykład 2 godzin czy 15 lat.