niedziela, 5 czerwca 2011

WIG leci na 100 000 pkt, nie ma na co czekać

Kilka dni temu burzę w szklance wody (blisko 1000 komentarzy) wywołał James Altucher, który wywróżył, że indeks Dow Jones doleci do 20 000 punktów w ciągu 12-18 miesięcy (polskie tłumaczenie opublikował "Puls Biznesu").

Wynikałoby z tego, że nasz indeks WIG imitując zachowanie największych rynków giełdowych poleci nawet do nieznanego mu w historii poziomu 100 000 pkt. Nic, tylko pakować akcje do wora i dziękować Altucherowi za darmowego Świętego Graala.

Oczywiście szum wokół Altuchera pomógł mu też wystąpić w CNBC, czyli zapewne zrealizował swój plan.



Tu moglibyśmy wzruszyć ramionami i zapytać czemu ten cały prorok nie kupi sobie kontaktów terminowych na wzrosty S&P 500? Chyba przyjemniej czekać na zarabiających longach niż być uznawanym za telewizyjnego błazna?

Można też przywołać jego fatalną wpadkę, kiedy w sierpniu 2008 roku, tuż przed upadkiem Lehman Brothers i przyspieszeniem spirali spadków nawoływał do zakupów amerykańskich akcji:



Łatwo sobie dworować z gościa, szczególnie jeśli sam się o to prawie prosi, ale studiując historię natykamy się na taki wykres dotyczący czasów, kiedy szalała hiperinflacja w Niemczech:

















OK, Dow Jones może wystrzelić w górę, ale nie w wyniku eksplozji gospodarczej, ale raczej z powodu ucieczki przed dolarem i inflacją.

Oczywiście nie zakładamy hiperinflacji, ale taką solidną, dwucyfrową - dlaczego nie?

Z tego powodu nie musi się spełnić sen misia, który widzi dramatyczną falę spadkową związaną z upadkiem Eurolandu czy USA. Owszem, zagrożenie wydaje się bardzo duże, ale szorcenie na siłę niekoniecznie przyniesie zyski (a jest też przyjemne, bo spadki są zwykle dynamiczne i dają szybki przyrost kapitału).

Osobiście nie uważam polskiego rynku akcji za szczególnie atrakcyjny teraz i szukam alternatyw.

Patrząc na szalejące ceny żywności, przypomniało mi się też, że w Republice Weimarskiej przeciętna rodzina wydawała u szczytu hiperinflacji ponad 90% dochodów na jedzenie (przed I wojną około 30%). Dlatego warto zapewnić sobie jakieś alternatywne źródło własnej żywności (zakup ziemi rolnej, działki pracowniczej itd. - w zależności od możliwości finansowych). Oby czarny scenariusz nigdy się nie sprawdził, lecz lepiej mieć także plan B.