piątek, 5 listopada 2010

Co po akcjach GPW?

Trzecia duża oferta publiczna w tym roku, czyli akcje GPW przyniosą niewielki zysk osobom, które zdecydują się na sprzedaż zaraz na początku. Dziś na naszych rachunkach w biurach maklerskich pojawią się te pakieciki po 25 akcji (u niektórych może 24) o wartości ledwie 1075 PLN.

Nadpłacona gotówka powinna wrócić też dzisiaj albo w poniedziałek, choć teoretycznie proces może potrwać nawet do dwóch tygodni.

Tak jak prognozowałem już w połowie października zastanawiając się ile zarobimy na akcjach GPW, nie znając nawet dokładnych warunków emisji, realny zysk będzie rzędu ~100-150 PLN na pakiecie, więc jest on znaczący tylko dla osób z naprawdę małym kapitałem, ale nie ma co lekceważyć nawet tej stówy.

Jednak pojawia się nieuchronne pytanie – co po akcjach GPW?

Może najpierw skończę temat akcji GPW.

Skoro cena akcji dla instytucjonalnych wynosi 46 PLN i to przy wielokrotnie większym, niezaspokojonym popycie, więc spokojnie możemy ocenić, że w dniu debiutu, czyli w najbliższy wtorek zobaczymy wyższy kurs. Średnia analityków/wróżbitów pytanych przez „Parkiet” wynosi 47,54 PLN.

Więcej zależy nie od analityków, ale od atmosfery na rynkach tego konkretnego dnia i ona zdecyduje czy będzie to bliżej 47. czy 48. zł – i tak mniej więcej można przewidywać start GPW na GPW.

Dużo wyżej nie da się, ponieważ wskaźniki fundamentalne są dość mocno wyśrubowane.

No i teraz pojawia się pytanie: sprzedawać, dokupować, a może nic nie robić?

Każdy niech sam decyduje.

W tym roku opłacało się akurat czekać (w ubiegłym PGE trzeba było wywalać pierwszego dnia), bo koniunktura na rynku była nadspodziewanie dobra, a teraz już Ben Bernanke otwarcie namawia do kupna akcji i dostarcza bankierom miliardy dolarów, więc kto wie czy i akcje GPW nie podążą tropem Tauronu i PZU?

Co sam zrobię - już wcześniej podawałem – czekam na zysk dwucyfrowy i to dość wyraźnie powyżej 10% i wtedy sprzedam. Jeśli zysk nie przekroczy 10%, nic nie robię i ewentualnie dokupię akcje GPW w czasie jakiegoś kryzysu finansowego po niższej cenie niż teraz.

No to wróćmy do pytania: co po akcjach GPW?

Miłośnikom dużych IPO proponuję kolejny trop na przyszły rok, czyli bank BGŻ, ale to będzie dopiero najwcześniej gdzieś w przyszłe wakacje.

Bardziej doświadczeni sami wiedzą co kupować na GPW i wielu z nich zapewne wkurza się, że ich spółki nie rosną, ponieważ „Goldmany” pompują kilka największych balonów, a reszta rynku lekko drzemie.

Rozwiązaniem jest zabawa w futures/ETFy na WIG20 lub kupowanie kontraktów na akcje, albo samych akcji dużych spółek. Pytanie tylko czy nie zalecieliśmy za wysoko?

W końcu dopiero wczoraj WIG20 i WIG pobiły tegoroczne maksy, zresztą niewidziane także w ubiegłym roku.

Sam twardo obstaję przy średniakach i maluchach, którymi wytrwale zapełniam portfel –ostatnio na początku tygodnia doszły: Jutrzenka (jedyny słodki muł, reszta z sektora już poszła do góry), Arctic Paper (umacniające się euro do dolara dobrze wpływa na wyniki finansowe) oraz EGB Investments (windykatorom nie zabraknie roboty w najbliższych latach) z NC, a w przyszłym na pewno dojdzie ukraiński Agroton (świnie, krowy, pszenica itd.).

Trzeba jednak uważać z nadmierną dywersyfikacją portfela, bo tak naprawdę istotne korzyści przynosi ona przy mniej więcej 6 spółkach/aktywach, a potem efekt powoli słabnie (niektórzy mówią, że 10 to max). Powyżej 20. pojawia się przeoptymalizowanie. Zyski z jednej spółki są niwelowane stratami z innej, a na dodatek śledzenie wykresów i informacji z tylu przedsiębiorstw zajmuje bardzo dużo czasu, zbyt dużo.

Można problem częściowo rozwiązać przez kontrakty terminowe, ETF na WIG20 czy fundusze inwestycyjne, ale żaden z nich nie jest idealnym sposobem, jakim byłby wg mnie ETF na WIG. W takim wypadku za część portfela wziąłbym ten ETF, a za resztę szukał alfy.

Dla osób wierzących, że te balony na giełdach i surowcach zaraz pękną alternatywą walutową może być CHF. Szwajcaria ma bardzo zdrową gospodarkę (nadwyżka budżetowa, czyli yeti dla polskiego rządu) i ostatnio bank centralny rzucił ręcznik w walce z umacnianiem się ich waluty, czyli przestał kupować zielone papierki. W razie kryzysu wolałbym franki niż dolary czy euro, szczególnie w Polsce z tak wielką ekspozycją na kredyty hipoteczne w CHF. Na pewno ewentualne dalsze umocnienie złotego wykorzystam do powiększenia zaangażowania we franki - jest to pewnego rodzaju polisa ubezpieczeniowa.