poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Fundusze absolutnej stopy zwrotu

Fundusze absolutnej stopy zwrotu oferują dwie rzeczy przyciągające sporą rzeszę inwestorów. Posiadają odpowiednio skomplikowaną nazwę – jak to ładnie pochwalić się przed znajomymi „ulokowałem środki w funduszu absolutnej stopy zwrotu”, zamiast „kupiłem trochę jednostek UniKorony”, a także świetnie rozgrywają motyw strachu przed stratą.

Bardzo wiele osób paraliżuje strach przed utratą choćby 1 czy 2% kapitału (często po traumie 2008 roku) i z tego powodu trzymają one wszystkie środki wyłącznie na lokatach i kontach oszczędnościowych, a tu mamy nagle cudotwórców, którzy nas zapewniają, że bez względu na warunki rynkowe będą zawsze zarabiali, odpowiednio zmieniając strukturę swojego portfela.

Ostatnio jest o nich coraz głośniej, ale rzeczywistość jak zwykle skrzeczy.

Jak podaje dzisiejszy „Parkiet” w ostatnich trzech latach tego typu fundusze straciły średnio 26%. W tym czasie fundusze dłużne zarobiły przeciętnie 20%.

Znacznie lepiej wyglądają wyniki w krótszym horyzoncie czasu, ale upieram się przy ocenie właśnie co najmniej w takiej perspektywie czasu z tej prostej przyczyny:


Jeżeli weźmiemy pod uwagę rok czy półtora, trudno na rynku rosnącym znaleźć wielu tracących, chociaż wiadomo - Polak potrafi: Opera za 3 Grosze (marketingowo genialna nazwa, czekam na fundusz Bankrut FIZ) -9,16% za ostatni rok, Skarbiec Aktywnej Alokacji – 6,5% itd.

Gdybym miał w takim funduszu ulokować środki, posłużyłbym się tradycyjną dywersyfikacją, czyli maksimum 20% kapitału w jednym, co bardzo zawęża spektrum, ponieważ zwykle życzą sobie one dużych wpłat.

No i niech taki fundusz faktycznie udowodni, że długoterminowo zarabia, czyli przynajmniej w perspektywie trzech, a jeszcze lepiej pięciu i więcej lat, a o dowód na razie często bardzo trudno, bo te efemerydy pojawiają się i znikają/ewoluują.