W piątek o 14:30 pojawiły się bardzo dziwne, optymistyczne dane z amerykańskiego rynku pracy. Liczba bezrobotnych w listopadzie spadła do 10% (oczekiwano 10,2%), a spadek zatrudnionych w sektorze pozarolniczym wyniósł tylko 11 tys. osób (prognozowano 100 tys.).
Wszyscy są zaskoczeni i albo analitycy są do niczego, albo dane zostaną wkrótce zrewidowane na gorsze.
W tym momencie nie jest to aż tak istotne, ale sprawa może wrócić.
Tymczasem wątpliwości rosną kiedy spojrzymy na dolara i złoto.
Do tej pory po dobrych danych dolar ponownie osłabiał się do euro, a złoto sobie rosło coraz wyżej.
Tym razem nastąpiło zadziwiające zjawisko:
Jak to rozumieć?
Poczekamy do przyszłego tygodnia. Wyjaśnienie może być zupełnie prozaiczne: "grubasy" zamykają zyskowne pozycje i kasują zysk, aby wypłacić sobie świąteczne bonusy. Skoro są oni mieszkańcami USA, może wzrosnąć tez popyt na dolara.
Oczywiście zależność, że złoto rośnie z akcjami czy dolar spada w przypadku poprawy sytuacji na giełdzie nie jest niczym stałym, a w pierwszym przypadku nawet wbrew teorii. Jednak taka zmiana niepokoi też w kwestii giełdy.
Z tego powodu istnieją szanse, że i rajd świętego Mikołaja na akcjach ruszy … w drugą stronę, tym bardziej, że S&P 500 wciąż nie przebił ani trendu spadkowego, ani 50% zniesienia bessy na 1121, 44 pkt:
Nieco mi się to nie podoba, tym bardziej, że dopiero co kupiłem trochę akcji (większość przed danymi) licząc na dobrą końcówkę roku i efekt stycznia.
Na razie pocieszam się, że hossa to wspinanie się po ścieżce strachu i jednak po cichu liczę na zarobek na akcjach. Zresztą nigdy nie ma takiego momentu kiedy wszystko sprzyja zakupom. Zawsze znajdzie się jakieś "ale".
Na początek sprawdzimy czy poniedziałek kolejny raz okaże się udany dla giełdy, a potem zobaczymy.