niedziela, 30 czerwca 2013

"Złoto najpierw potanieje do 1000 USD, a potem poleci na 7 000" Realne?

W pierwszym półroczu tego roku do najgorszych inwestycji zaliczamy złoto.














Strata była bolesna także w przeliczeniu na na naszą walutę (ponad 20 proc.) i obecnie uncja złota jest warta niecałe 4100 zł (sygnał sprzedaży pokazany na blogu w kwietniu okazał się morderczy).

Nie wiem, jakie bajki opowiadają teraz dealerzy zapakowanym na górce klientom dwa lata temu, więc podrzucę pewien trop z telewizji CNBC.

James Rickards uważa, że cena uncji złota najpierw dobije do dna w okolicach 1000 USD, a potem poleci do góry aż na 7000. Realne?

Rickards argumentuje, że na razie będzie dominował strach przed zacieśnianiem polityki monetarnej Fed-u, który służy dolarowi i szkodzi złotu, aż w końcu widząc słabość gospodarki i groźbę deflacji Bank Rezerwy Federalnej złamie się i zacznie pompować kasę do gospodarki ze zdwojoną siłą.

Dodatkowo niskie ceny złota mają skusić do zwiększenia rezerw kruszcu Chińczyków.

Z kolei Tom McClellan dorzuca, że spadająca rentowność wydobycia złota sprawia, ze część biznesów zostanie zamknięta i dołek może wyznaczyć ogłoszenie tego typu informacji przez któregoś z dużych producentów.

Dorzućmy do tego info, że Goldman Sachs już sygnalizuje, że złoto znajduje się w pobliżu dna. I to może być ważniejsza wiadomość od przepowiedni próbujących zyskać rozgłos w mediach analityków.

Osobiście nie próbowałbym na siłę łapać dołka, jeśli chodzi o złoto elektroniczne i jego ekwiwalenty.

Trochę inaczej wygląda sprawa w przypadku osób, które traktują złoto jako polisę ubezpieczeniową na wypadek upadku obecnego systemu finansowego czy ewentualnej hiperinflacji. Obecnie polisa za 4000 zł wygląda zdecydowanie atrakcyjniej od tej za 6000 zł.