Wczoraj późnym wieczorem swoje wyniki finansowe pokazał deweloper Gant i to było naprawdę mocne uderzenie:
412,4 mln zł straty netto oraz odmowa podpisania się pod raportem przez audytora tworzą piorunującą mieszankę, której efekt będziemy dziś podziwiać na giełdzie.
A pamiętacie, jak zarząd spółki niedawno ścigał blogera za pisanie o tym, że spółka stoi nad przepaścią?
Wykres spółki od dawna obnażał fundamenty i chyba znający się trochę na AT nie są aż tak bardzo zaskoczeni obecnym obrotem sprawy i nie dali się skołować jakimiś tam Węgrami:
No i warto też dodać, że Gant chętnie finansował się długiem emitując obligacje korporacyjne notowane na Catalyst, które kiedyś sam nawet miałem w portfelu, dopóki sytuacja spółki znacznie się nie zagmatwała (nie tylko tej - dlatego od dawna zachowuję rezerwę wobec polskich papierów korporacyjnych, wiadomo - "dziki kraj" z papierowymi zabezpieczeniami).
Podobnie skomplikowała się sytuacja innych deweloperów, jak też pośredników finansowych żyjących głównie z kredytów hipotecznych: niedawno zbankrutował Money Expert, a od kilku dni trwa fala zwolnień w Open Finance, która obejmie w sumie 270 z 3800 pracowników spółki.
No i teraz uwaga! Skoro deweloperzy i pośrednicy walczą o życie, wszelkie ich analizy i komentarze należy bardzo solidnie filtrować.
Przykład pierwszy z brzegu:
"Zakup mieszkania korzystniej tylko w 2013 r." A co na to świstak?
Zauważmy, że w USA rynek nieruchomości powoli się odradza i niektórzy wskazują, że pójdziemy tym samym tropem.
Możliwe. Jednak średnie ceny w amerykańskich metropoliach (poza wyjątkami typu Phoenix, gdzie jest dużo wyżej) wróciły do poziomu z jesieni... 2003 roku:
Pamiętacie ceny w Polsce sprzed wejścia do Unii? Na przykład w Warszawie było to jakieś 3-4 tys. zł za metr kwadratowy...
Oczywiście Polska posiada własną specyfikę (zamiast analiz deweloperów czy pośredników, lepiej czytać te z NBP) i na przykład wyższą inflację, więc należałoby jednak nieco skorygować tamte poziomy w górę.
Dochodzi do tego jeszcze cyrk cypryjski, który jest dodatkowym bodźcem do... zakupu nieruchomości. W końcu lepiej kupić mieszkanie (ewentualnie wpłacić na wkład własny), niż martwić się czy pewnego dnia ktoś tam na górze nie postanowi skasować nam czegoś z konta w banku, wzorując się na dzielnych ministrach finansów Eurogrupy.
Trudno mi odnieść się do próby spekulacyjnego zakupu mieszkania (dla mnie ciekawsze są rynki kapitałowe ze swoją zdecydowanie większą płynnością), a interesujący case w tej kwestii możemy znaleźć tutaj
Tym bardziej, że istnieje wiele czynników na nie: wysokie bezrobocie, koniec "Rodziny na Swoim" czy wyludniająca się Polska...
Za to wiadomo, jakie mieszkania są poszukiwane obecnie najbardziej (źródło: domy.pl):
Tak samo nie mam zdania, co do kupowania na wynajem (cała Polska oklejona kartkami "lokal do wynajęcia", czyli łatwo nie jest także na rynku lokali komercyjnych).
Natomiast na pewno teraz zastanowiłbym się nad rozpoczęciem poszukiwań lokum dla siebie, gdybym nie miał mieszkania i planował taki zakup. Właśnie obecnie, przeglądałbym ogłoszenia, wypytywał deweloperów i prywatnych sprzedającyh.
W przypadku nieruchomości należy naprawdę dokładnie rozeznać rynek i cierpliwie czekać na okazję, ponieważ przy skutecznych negocjacjach w grę wchodzą poważne pieniądze (często kwoty rzędu kilkunastu-kilkudziesięciu tys. zł i w górę), wielokrotnie większe niż na przykład jakieś drobne z odsetek z lokat.