poniedziałek, 11 lipca 2016

Bankructwo Lehman Brothers przy Deutsche Banku to był tylko mały pikuś?

Ostatnie dni są bardzo trudne dla Deutsche Banku. W ubiegłym tygodniu akcje niemieckiego (byłego) giganta zanurkowały do historycznego minimum, co równocześnie oznacza stopnienie kursu od początku roku niemal o połowę.

Katalizatorami ostatniej przeceny było przede wszystkim oblanie tak zwanych stress testów przez amerykański oddział banku oraz wskazanie palcem na tę instytucję przez MFW, który uznał DB za źródło największego ryzyka systemowego na świecie.

Zafrasowany zarząd Deutsche Banku (fot. DB)
Oliwy do ognia dolał w minioną środę włoski premier Matteo Renzi, który starając się o wsparcie kulejącego włoskiego sektora finansowego, zwrócił uwagę na ogromną ekspozycję na instrumenty pochodne w "innych wielkich bankach."

Góra niepłynnych derywatów skłania wiele osób do porównań niemieckiego banku do Lehman Brothers. Czy słusznie?


Zero Hedge alarmuje, że nominalna wartość derywatów to dziesiątki bilionów (nie miliardów) euro. Należy jednak pamiętać, że bank posiada przeróżne instrumenty, a pozycje są otwarte w różnych kierunkach.

Spróbuję przedstawić temat w najprostszej możliwej wersji.

Jeżeli pożyczam komuś 100 zł, a inna osoba obiecuje, że pożyczy mi w przyszłości 100 zł, to w sumie na rynku długu moje zaangażowanie sięga 200 zł, ale w rzeczywistości pozycja netto wynosi okrągłe zero (pomijam oprocentowanie i inne ewentualne koszty). Oczywiście zakładam, że otrzymam obiecaną stówę. Jeśli tak się nie stanie, z zera robi się -100 zł.

Mniej więcej w ten sposób bank wylicza swoje pozycje netto (część z nich jest zupełnie niepłynna, czyli trudno określić ich wartość) - na koniec marca Deutsche Banku wycenił je na 31 mld euro.

W czym tkwi problem?

W skomplikowanej naturze tych instrumentów. Tak naprawdę ta wycena może być zupełnie niewiarygodna, zwłaszcza w sytuacji zamieszania na rynkach, kiedy trudno znaleźć drugą stronę chętną do zawarcia transakcji, a zastosowanie wysokiej dźwigni finansowej wzmaga niepewność.

Dlatego nadzór finansowy domaga się wzmocnienia kapitałowego banku, aby derywaty stanowiły znacznie mniejsze zagrożenie. W ostatnich latach Deutsche Bank pozyskał 11 mld euro od inwestorów i dzięki temu jego współczynnik wypłacalności (CET1) wynosi 10,7.

Ta kwota może być jednak wciąż za mała, ponieważ w 2015 r. DB poniósł stratę 6,8 mld euro głównie związaną z kosztami procesów i odpisami. Przy bardzo słabo rozwiniętej tradycyjnej bankowości detalicznej poleganie wyłącznie na gałęzi inwestycyjnej wydaje się ryzykowne, także z powodu nowych regulacji rynkowych, Brexitu czy groźby kolejnych procesów.

Prezes Cryan obiecuje, że w najbliższych latach sprzeda udziały w Postbanku, pozbędzie się zagranicznych oddziałów w 10 państwach oraz zaoszczędzi 3,5 mld euro dzięki cięciom kosztów.

Tymczasem rynki nie chcą czekać - wzrasta presja na DB i cały sektor, szczególnie banki włoskie.

W miniony weekend główny ekonomista Deutsche Banku David Folkerts-Landau zaapelował o natychmiastowe utworzenie specjalnego funduszu ratunkowego, który miałby wesprzeć najsłabsze banki europejskie. Jego zdaniem fundusz powinien dostać 150 mld euro.

Najpilniej pomocy potrzebują Włosi, w tym najstarszy na świecie bank Monte del Paschi di Siena. W sumie wartość niespłacalnych kredytów we włoskich bankach szacuje się aż na 360 mld euro.

Same banki raczej nie udźwigną tego ciężaru, a w myśl obowiązującej obecnie doktryny ekonomicznej nie można pozwolić na masowe bankructwa, ponieważ mógłby wystąpić efekt domina z nieznanymi skutkami, w tym rozpadnięciem się strefy euro i końcem wspólnej waluty.

Politycy i bankierzy chcą za wszelką cenę uniknąć powtórki z Lehman Brothers.

Poza tym w obligacje włoskich banków masowo zainwestowali zwykli ludzie, a ich złość mogłaby odsunąć od władzy obecną ekipę. W grudniu ubiegłego roku włoską opinię publiczną wzburzyła informacja o samobójstwie emeryta, który stracił 100 tys. euro ulokowanych w obligacjach upadłego Banca Etruria.

Tymczasem w myśl wprowadzonych niedawno nowych przepisów unijnych banki powinny być najpierw ratowane ze środków akcjonariuszy, obligatariuszy oraz posiadaczy depozytów powyżej 100 tys. euro, a dopiero później sięgać po pomoc państwową. Niemcy upierają się że Włochy nie przeprowadziły żadnych reform i nie można co dwa lata zmieniać przepisów.

Trudno wyrokować, jak skończy się zamieszanie wokół europejskich banków, ale na pewno warto pomyśleć o jego wpływie na Polskę.

BANKI A SPRAWA POLSKA

Zacznę od tego, że wśród zagrożonych wymienia się głównego akcjonariusza Pekao SA, czyli UniCredit. Tylko od początku tego roku akcje UniCreditu potaniały o ponad 60%. Dlatego od dawna wspomina się o możliwej sprzedaży pakietu rentownego PEO.

Już jutro oficjalnie nowym prezesem UniCredit zostanie Jean-Pierre Mustier. Skoro polskie banki są wyceniane znacznie wyżej od średniej europejskiej, to dość logiczne wydaje się poszukiwanie zainteresowanego kupca na pakiet kontrolny Pekao.

Trochę dziwi wysoka premia dla polskich banków notowanych na GPW, zwłaszcza z powodu wciąż wiszącej nad nimi groźby przewalutowania kredytów hipotecznych. Z czego ona wynika?

A przy okazji obaw o bezpieczeństwo pieniędzy w Deutsche Banku czy akcji w db Maklerze, przypomnę, że BFG gwarantuje depozyty o równowartości 100 tys. euro, a papiery wartościowe są zapisane w KDPW i nic szczególnego im nie grozi.

Osoby najbardziej zapobiegliwe powinny jedynie pamiętać, żeby nadwyżkę w gotówce ponad równowartość 3000 euro na koncie maklerskim przelewać na powiązane z nim konto bankowe - opis systemu rekompensat.

Nie bardzo wierzę, aby ktokolwiek pozwolił na upadek Deutsche Banku czy największych włoskich banków. Jednak po Brexicie niczego nie można wykluczyć na 100 procent.