Od trzech tygodni trwa konkurs Bossa FX związany z rynkiem forex.
Od początku wszystkich intryguje tajemniczy Filip (na bieżąco wypowiada się tu w dziale komentarze mistrzów rynków), który aktualnie zyskał ponad... 4000 procent:
Uczestnictwo w kategorii VIP dla przeciętnego śmiertelnika oznacza konieczność wpłaty 10 000 zł, a Filip nie musiał nic wpłacać i na dodatek może zachować zysk. W tej chwili byłoby to ponad 400 tys. zł...
Nic dziwnego, że tak wielkie zainteresowanie budzi jego sposób spekulacji, który objaśnia na tym filmie:
Niektóre z jego "zasad" brzmią dość absurdalnie ("jak mam wielką stratę, idę na siłownię" itp.), a jednak te 4 tys. procent zysku nie dają spokoju.
Tym bardziej, że gra on głównie na parze USD/PLN, co wiąże się ze sporym spreadem, który dla daytradera powinien być raczej odstraszający, a nie przyciągający (czemu nie EUR/USD?).
OK, odrzucam teraz hipotezę, że Filip jest fikcyjnym inwestorem z bajki dla dzieci (takie głosy pojawiają się dość często)..
Łatwo ją przyjąć, zwłaszcza przez takich graczy jak ja, którzy są na FX pod kreską (fakt, że traktuję obecną przygodę raczej jak zabawę na rachunku demo, przynajmniej do końca roku - główny cel to testowanie różnych pomysłów i niewyzerowanie depozytu).
Przy okazji zwróćmy uwagę na odrodzenie ubiegłorocznego zwycięzcy konkursu - Marka Szczotki, który wydostał się z bardzo głębokich minusów i znowu zaczął brylować:
Wracając do Filipa - co jest w jego koncepcji przewagą nad innymi?
Agresywne piramidowanie wygrywającej pozycji, czyli - jeśli na czymś zarabiamy, dobieramy na maksa.
W takim podejściu należałoby przyjąć, że cały depozyt aktualnie wpłacony do brokera możemy stracić. W zamian gramy bardzo agresywnie, licząc na stopę zwrotu znacznie powyżej 100 procent.
Jeśli komuś to pasuje, proszę bardzo.
Mnie to nie przekonuje.
A jakie jest wasze zdanie?