W ostatnich tygodniach z zainteresowaniem przyglądam się ofensywie medialnej ze strony banku Goldman Sachs, który przekonuje, że po słabej dekadzie czeka nas wspaniała hossa na rynku akcji, okazja życia do zarobienia wielkich pieniędzy. Akurat w Polsce taki naprawdę efektowny rynek byka zakończył się ledwie niespełna pięć lat temu:
Większość inwestorów ma w pamięci jednak bardziej bolesne chwile związane ze spadkami, które nastąpiły później, co nie jest dziwne, bo największe zakupy indywidualnych inwestorów (na przykład funduszy małych i średnich spółek) nastąpiły tuż przed pęknięciem balonika. Biorąc pod uwagę, że przeciętny człowiek odczuwa ból z powodu straty pieniędzy znacznie silniej niż cieszy się z zarobku, zapewne trauma u wielu osób pozostała i nie złagodziły jej dwuletnie znacznie mniej dynamiczne wzrosty zakończone rok temu szczytem w kwietniu nieco poniżej 3000 pkt na WIG20.
Potem nastąpił dynamiczny ruch w dół i teraz bujamy się w dość wąskim zakresie ruchu z malejącą amplitudą wahań:
Po konsolidacji z reguły zakłada się większe prawdopodobieństwo kontynuacji poprzedniego ruchu, ale zauważmy, że sytuację komplikuje znacznie silniejszy rynek amerykański, który technicznie wygląda zdecydowanie lepiej i może służyć na razie jako przeciwspadkowy bufor dla takich cherlaków jak GPW:
Można sobie posłuchać całej litanii argumentów Petera Oppenheimera, ale zauważmy, że nasza GPW wygląda zdecydowanie słabiej nad czym głowił się niedawno Wojciech Białek.
A jakie jest moje zdanie?
Jak dostajesz sygnał K w systemie to trzeba kupować; a kiedy pada sygnał S, sprzedawać :)
A tak bardziej uniwersalnie - zawsze ze sceptycyzmem podchodzę do sytuacji, kiedy deweloper mówi, że mieszkania nie będą już tańsze, market maker chce pomagać grającym przeciw niemu, czy broker wystawia rekomendacje sam będąc aktywną stroną transakcyjną i zarządzając portfelami dużych klientów (przypadek Goldiego), którym wcześniej podaje różne infa.
Dlatego nie jestem pewien czy zamiast "bull market" nie czeka nas przypadkiem "bull sh*t".
Zresztą "FT" zaraz obok Oppenheimera linkuje do niedźwiedzia Rosenberga, który między innymi przewiduje cenę uncji złota na poziomie 3000 dolarów. Potem wystarczy wrócić do tej trafnej przepowiedni i mamy nowy artykuł o genialnym proroku.
Poza tym zwracam uwagę na zupełną rozbieżność interesów: media szukają rozgłosu (duża oglądalność= większe wpływy reklamowe), analitycy szukają sławy i chcą mieć jak najczęściej rację (wtedy mogą więcej zarobić na prognozowaniu sprzedając porady), a rozsądni inwestorzy zysku (są tacy, którzy pragną rozrywki czy adrenaliny i też je dostają za odpowiednią opłatą). Dlatego ze swojej strony proponuję wyłączyć szum i skupić się na własnych metodach inwestowania, a medialny kabaret traktować jako rozrywkę po ciężkiej pracy na rynku i walce z własną słabością.