John Paulson zyskał sławę jako człowiek, który zarobił krocie na pęknięciu banki subprime w USA. Jego kryształowy obraz nieco/mocno mąci historia Abakusa:
Nie to jest jednak teraz przedmiotem tego wpisu, ale raczej ogólna strategia inwestycyjna Paulsona, którą polecił jesienią ubiegłego roku na spotkaniu w Nowym Jorku.
Powiedział wtedy między innymi:
"If you don’t own a home, buy one, if you own one home, buy another one, and if you own two homes buy a third and lend your relatives the money to buy a home." To naprawdę mocne słowa w ustach kogoś, kto grał przeciw rynkowi nieruchomości.
Zwróćmy tylko uwagę, że mowa jest o realiach amerykańskich, nie polskich. Z tego powodu sparafrazowałem tytuł posta zamieniając "dom" na "mieszkanie", które i tak dla wielu ludzi jest czymś dość abstrakcyjnym, o ile nie założą sobie chomąta na szyję w postaci kredytu na XX lat.
Dołóżmy taki czynnik jak marna siła nabywcza pensji Polaków, którzy mogą kupić za średnią krajową mniej niż metr kwadratowy mieszkania oraz fakt, że u nas bańka nieruchomości wcale nie pękła, tylko zeszło z niej nieco powietrza.
Wreszcie, coś równie ważnego - w USA można sobie zafiksować kredyt hipoteczny po stałej stopie procentowej, więc taki Ben Bernanke, który spłaca swój dom na kredyt ze stałą stopą 5% rocznie w 30-letnim kredycie osobiście nawet jest zainteresowany wyższą inflacją jako pozornie środkiem pobudzającym gospodarkę.
U nas takie promocje są mocno ograniczone i gdy stopy procentowe pójdą w górę, wraz z nimi skoczy oprocentowanie kredytów, w tym kredytów hipotecznych. Dlatego wciąż uważam, że takim ideałem to nie jest i zapewne da się jeszcze coś niecoś wycisnąć z deweloperów na kolejnym dołku, który będzie prawdopodobnie za kilka/kilkanaście miesięcy, kiedy przycisną ich banki, a pustostany nieco zaczną męczyć w nocnych koszmarach.
Paulson nie ma wątpliwości, że Amerykę czeka dwucyfrowa inflacja i to bardzo szybko, co w świetle kolejnych dodruków QE i powodowanych nimi szalonych cen surowców, w tym ropy, cukru, bawełny i co tam sobie jeszcze sobie pomyślisz, wydaje się również realnym zagrożeniem w Polsce.
Z tego powodu polecał złoto, ale tu trzeba też brać poprawkę na fakt, że promuje w ten sposób swój fundusz złota niczym (zachowując odpowiednie proporcje) Jan Mazurek Investor FIZ Gold.
Z tym zastrzeżeniem wróćmy do prognoz Paulsona. Nie widzi on przeszkód, żeby cena uncji złota nie dotarła do na przykład 4000 USD w skrajnym przypadku. Sam nie mam zielonego pojęcia, ale nie sprzedaję złota. Jednak kupuję bardzo umiarkowanie na lokalnych korektach.
Tak jak Paulson, nie wierzę w obligacje rządowe. Już teraz rentowność portugalskich dziesięciolatek przekroczyła 7% i to są przecież obligacje w euro, nie złotych czy escudo.
Walka o pieniądze inwestorów ze strony wciąż zadłużających się marnotrawnych rządów będzie pewnie coraz ostrzejsza. Dlatego moim drugim hedgem w tym portfelu są franki szwajcarskie- Szwajcaria miała 2,8 mld CHF nadwyżki budżetowej w ubiegłym roku (tak jest panie Rostowski, to nie UFO) i zawsze CHF uważa się za bezpieczną przystań w razie zawirowań.
Dalszy wzrost inflacji każe mi bardzo sceptycznie patrzeć na lokaty, tym bardziej, że banki oferują zaskakująco kiepskie warunki.
Sądzę, że jest jeszcze sporo tematów do zbadania: surowce, ziemia rolna, garaż pod wynajem (w wybranych lokalizacjach), wciąż akcje na giełdzie (hossa inflacyjna może trwać jeszcze dość długo) i to nie tylko polskie oraz wszelkie twarde aktywa, które nie są papierowym pieniądzem. W czasie rosnącej inflacji najgorszym uczuciem jest porównanie ile zarobiliśmy na rocznej lokacie, a ile płacimy po tym okresie za mąkę, benzynę czy czynsz. Dlatego stawiam na coś trwalszego niż papierki z NBP.