W ubiegły wtorek indeksy znalazły się na tegorocznym szczycie i od tamtej pory nieco schudły. Akcje tanieją, niektóre mocno i zaczynają się pojawiać pytania typu: co robić? Sprzedawać?
Sam jestem do nich od dawna przyzwyczajony, bo zawsze ktoś, kto dowie się, że mam coś wspólnego z inwestowaniem pyta na zmianę: „co kupić” albo „czy sprzedawać akcje”?
No to sprzedawać te akcje?
Odpowiem tak – źle postawione pytanie.
Jeśli otwierasz transakcję i nie znasz warunków z niej wyjścia, zdajesz się na czystą grę chciwości ze strachem, co rzadko przynosi dobre skutki (chociaż na przykład w silnych trendach w hossie, wystarczy kupować akcje na korektach i trochę poczekać).
A teraz najistotniejsza sprawa.
Co możesz kontrolować? Czy z góry znasz swój zysk?
Wiadomo, że nie.
Można założyć sobie, że akcje X dojdą do takiego i takiego poziomu, bo widzisz jakąś tam formację techniczną, czy uważasz, że fundamentalnie spółka jest warta ileś tam złotych za akcję i prędzej czy później powinna dobić do tej wartości.
Na rynku występuje tak wiele zmiennych, że niestety nigdzie takich gwarancji nie dostaniesz – choć prawie wszyscy ich pragną, błąkając się po świecie/internecie w poszukiwaniu guru, który WIE. No i zawsze znajdzie się taki wróżbita, który akurat trafia w aktualny kierunek rynku – w końcu mamy tylko trzy: do góry, w bok i w dół.
Niestety, bardzo często okazuje się, że formacja techniczna nie sprawdziła się, a spółka zamiast zarabiać, nagle zaczyna przynosić straty, albo po prostu tkwi w trendzie spadkowym.
No i wracamy do punktu wyjścia, czyli tego, co faktycznie jesteśmy w stanie kontrolować, a jest tym potencjalna strata.
Omawiałem temat jak ją ograniczać kilka razy - przez zlecenie typu stop-loss (ewentualnie stop-limit) i osoby nieznające sprawy zapraszam do wcześniejszych wpisów takich jak ten z sierpnia ubiegłego roku
„Jak rozsądnie ustawić zlecenie stop-loss i kontrolować ryzyko?”
Aby się nie powtarzać, dziś dodam jeszcze, że do ustalania stopa bardzo przydatnym wskaźnikiem jest ATR (Average True Range) – standardowo w zakresie 2-3.
Tak naprawdę poważnym problemem przy małych spółkach (i wielu średnich też) są duże luki w zleceniach kupna i sprzedaży, co powoduje, że nasze zlecenie tnące stratę może bardzo silnie pociąć przy okazji portfel i tu nie ma idealnego rozwiązania – sam przez to często zwyczajnie ręcznie wstawiam takie zlecenie do Warsetu, ale i tak ten sposób nie gwarantuje niczego i w rzeczywistości strata może okazać się istotnie większa od zakładanej. Z tego powodu traderzy praktycznie nie bawią się w małe akcje i skupiają na największych oraz przede wszystkim futures.
Poza tym przy jakimś sensownym kapitale ryzyko można nieźle regulować przez ustalenie wielkości całej pozycji jako 1-3 % wartości portfela (w zależności od profilu inwestora i potencjalnego zysku). Dotyczy to mało płynnych spółek – na przykład z rynku NewConnect czy bardzo niepewnych, ale rokujących jakieś nadzieje (u mnie taką rolę aktualnie pełni Optimus).
Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że akcje zwykle poruszają się razem zarówno do góry jak do dołu (mierzy się to na przykład za pomocą bety w stosunku do indeksu WIG), czyli nasze ryzyko sumaryczne może być bardzo wysokie jeśli nawet teoretycznie zdywersyfikujemy portfel na kilkanaście spółek. Nad tym też trzeba popracować i zbadać co się stanie jeśli na przykład WIG spadnie o 20%, a wraz z nim nasze akcje i jak jesteśmy do tego przygotowani.
A kiedy w takim razie brać zysk?
Można próbować celować w szczyt, czego nie polecam nikomu i take profit często przynosi więcej szkód niż korzyści.
Lepiej podążać za trendem i starać się, wyłapywać duże ruchy przesuwając do góry za nim zlecenia obronne (proponuję pobawić się ATRem).
Do tej pory na tym blogu pilnowałem kapitału, co oznaczało rezygnację z bardzo dużych wychyleń (także na moją korzyść), ale w zamian budowałem wartość portfela w konkretnych złotych.
Teraz pora sprawdzić czy da się złapać jakiegoś czarnego łabędzia, co wiąże się z ryzykiem obsunięć, czyli tymczasowymi ujemnymi stopami zwrotu. Jednak bez ryzyka nie ma konkretnego zysku.