sobota, 23 października 2010

Turku, kończ ten mecz!

Wczoraj giełda w Stambule ponownie pobiła rekord wszech czasów. Tak, nie pomyliłem się – turecki indeks ISE100 znalazł się najwyżej w historii:


Można złożyć w tym miejscu gratulacje posiadaczom tureckich akcji, a w naszych realiach zapewne właścicielom jednostek funduszy inwestycyjnych. Dostępny w Polsce fundusz HSBC GIF Turkey Equity E za ostatni rok wypracował stopę zwrotu aż +53,32%. Jak na fundusz, naprawdę znakomity wynik.

Naszym indeksom daleko jeszcze do szczytów z 2007 roku:


No to posiadacze akcji teraz pewnie zaczną marzyć nie o drugiej Japonii czy Irlandii, ale jednak jak zostać Turkiem.

Czy jest możliwe przejście przez nas podobnej ścieżki jak Turcy?

Nie wiem, ale zauważmy, że prawie nikt (na pewno nie ja) nie przewiduje w ogóle takiego wariantu. Mówi się, że WIG20 dojdzie z obecnych nieco ponad 2600 do maksimum 2900-3000 pkt i to jest wszystko na co stać rynek.

Wiem jedno – nikt nie zna przyszłości na rynkach finansowych i lepiej reagować i dostosowywać się do bieżącej sytuacji (idealnie – płynąć z trendem i wyłącznie przesuwać za nim wędrujące stopy), niż bawić się we wróżenie. Owszem, można posiadać jakiś tam scenariusz bazowy, ale w naszej układance wszystko może się rozsypać przy jakimś nieznanym nam teraz nowym wydarzeniu.

Patrząc na Polskę i polską gospodarkę nie sposób nie dostrzegać problemów z dopięciem budżetu w następnych latach i związanym z nimi oczywistym podnoszeniem podatków. Praktycznie kończy się prywatyzowanie, więc rząd raczej dokręci śrubę obywatelom niż zacznie jakiekolwiek reformy (kolejne wybory). Na to wskazuje praktyka ostatnich trzech lat. Tym samym trudno oczekiwać, że polskie PKB nagle gwałtownie wystrzeli i stąd w analizach makro widać duży sceptycyzm, także wobec giełdy i akcji. A jednak WIG w październiku bił dwuletnie maksima.

Dlaczego?

Napływa do nas kapitał z zagranicy pompujący kilka, w porywach kilkanaście spółek i mamy taką absurdalną sytuację, że z funduszy akcji wypływają pieniądze i ogólnie Polacy niespecjalnie rwą się do kupowania akcji (poza wybranymi IPO i spekulacjami na małych), a giełda jednak rośnie.

Szczególnie interesujący kontrast widzieliśmy we wrześniu – z funduszy akcji wypłynęło ponad 250 mln zł, a indeks WIG20 zyskał 7,6%. No to kto kupował akcje? OFE? A może jednak krasnoludki?

Do czego w takim razie zmierzam?

Nie należy się nastawiać zbyt mocno na jeden konkretny wariant – mi na przykład pasowały cykliczne zależności, czyli, że jesień jest dość słaba na rynku akcji i dlatego w sierpniu sprzedałem jednostki funduszu Legg Mason Akcji licząc, że zacznę je z powrotem kupować na niższych poziomach w październiku. I co teraz mamy?

Fundusz zawędrował 8% wyżej, a ja zamiast trzymać się prostego systemu, który wymyśliłem nieco wcześniej (przecięcie średnich 100 i 200 SMA) jestem poza rynkiem i nieistotne, że kwota była niewielka (1,3k zł), tylko chodzi o samą zasadę. To było klasyczne "samowyleszczenie".

Podobnie może być w przypadku osób, które teraz uważają, że po ogłoszeniu programu skupu obligacji przez Fed na początku listopada (prawdopodobnie o wartości 500 mld dolarów) nagle rynki giełdowe wpadną w korkociąg i domek z kart się rozleci.

Może i tak będzie, ale czy masz plan alternatywny?

Co będzie jeśli akcje nie będą spadać? Obrazisz się na rynek?

Będziesz jak Tomasz Zimoch krzyczeć „Turku, kończ ten mecz”?