sobota, 11 września 2010

Giełda to forma hazardu, więc idę na pocztę kupić obligacje

Moja ulubiona minister Jolanta Fedak wróciła z urlopu i zaczyna się powoli rozkręcać.

Ostatnio filozoficznie stwierdziła:

„Giełda to rodzaj hazardu (…). Nie wystarczą umiejętności, trzeba mieć dużo szczęścia, żeby udało się zyskać na takiej inwestycji. To bardziej granie, niż inwestowanie.”


Według mnie częściowo ma rację, bo w dużej mierze o sukcesie lub porażce decyduje przypadek, ale szczęściu trzeba pomóc i na giełdzie czy szerzej mówiąc rynkach finansowych bawimy się w obstawianie prawdopodobieństw. Praktycznie jedyną rzeczą, którą możemy naprawdę kontrolować jest nasza strata.

Poza tym umówmy się, że klasyczny hazard długoterminowo prowadzi do przegranej i w końcu tak są skonstruowane wszystkie gry, że edge znajduje się po stronie kasyna (wyjątek to gra przeciw innym – na przykład poker, albo liczenie kart w Blackjacku, ewentualnie odpowiedni sprzęt), a często motywacją gracza nie jest wygrana, tylko przeżywany dreszczyk emocji. Dlatego nie potrafi przerwać gry nawet, kiedy jest sporo na plusie - więcej pisze o tym Dostojewski w „Graczu”, któremu autentyzmu dodał fakt, że został napisany w celu spłaty długów powstałych z hazardu.

To samo niebezpieczeństwo pojawia się w przypadku giełdy – jeśli szukasz dodatkowych emocji, bo na przykład masz nudną pracę, albo podświadomie chcesz przegrać, ponieważ w dzieciństwie wmawiano ci, że niczego nie osiągniesz, rynek zabierze twoje pieniądze.

Giełda służy do zarabiania pieniędzy, niczego więcej, ani mniej.

Trzeba też uważać na efekt „na koszt firmy”, czyli chodzi o to, że łatwo trwonimy pieniądze, które dostajemy w formie żetonów czy dopisano nam je do rachunku maklerskiego i traktujemy je jako zupełnie inne od powoli odkładanych oszczędności.

Z tego powodu uważam, że oszczędzanie ma pozytywny wpływ na ograniczanie zbędnego ryzyka, ponieważ wzmacnia staranność w doborze inwestycji (kij ma dwa końce i zapewne ogranicza potencjał zysku w ekstremalnych wychyleniach).

No i widzę jeszcze jedną zasadniczą różnicę między kasynem, a giełdą.

W hazardzie wynik otrzymujemy natychmiast – od razu wiesz czy przegrałeś, czy zostałeś zwycięzcą. Na giełdzie jedną z bardzo trudnych do wyrobienia w sobie cech jest cierpliwość.

Co ciekawe, nasza konstrukcja psychiczna sprawia, że mamy naturalną łatwość kiszenia strat, nawet latami. Jeśli sami nie macie takich akcji lub jednostek funduszy inwestycyjnych kupowanych w szczycie hossy trzy lata temu, łatwo je znajdziecie w portfelach znajomych.

Podobnie jest z pozycjami, które przynoszą nam jakieś marginalne zyski rzędu kilku-kilkunastu procent.

Wszystko się przewraca i włącza w głowie panika sprzedaży, kiedy zaczynają się wzrosty.

Oto jeden z fatalnych przykładów z mojego rachunku blogowego:


W kwietniu 2009 roku sprzedałem akcje banku INGBSK zarabiając całe 23,56 zł. W piątek jedna akcja banku kosztowała 801 zł, czyli wartość tych 7 akcji wzrosłaby z zainwestowanych 1545,3 zł do 5607 zł (gdybym je sprzedał na piątkowym zamknięciu zarobiłbym ponad 4000 zł/blisko 260%).

Zakładałem wtedy, że to tylko krótkotrwała korekta bessy i zobaczymy kolejne spadki, popełniając błąd nowicjusza, zapominając, że na rynku ważniejsza jest reakcja i dostosowanie się do bieżącej sytuacji niż nasze przewidywania, choćby poparte milionem pięknych wzorków (rysunkowych czy matematycznych).

Wystarczyło trzymać się trendu przesuwając zlecenie stop loss.

Ostatnio zmieniłem podejście do tego portfela przez oderwanie się od benchmarku, którym był przez długi czas dla mnie WIG i koniec z komfortem bicia indeksu, który jest teraz ponad 25% niżej niż we wrześniu 2007 roku, kiedy zaczynałem pisać tego bloga.

Na pierwszym miejscu liczy się wartość portfela, a na drugim absolutna stopa zwrotu (kolejność może się czasem zmieniać), ponieważ dopiero teraz 1 czy 2% zmiany ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie.

Doskonałą motywacją do inwestowania i samodzielnego zbierania na emeryturę są takie rozmowy jak z minister Fedak, która majstruje z kolegami z rządu przy emeryturach i z tego co zrozumiałem słuchając jej i prezesa ZUS Zbigniewa Derdziuka, oni są święcie przekonani, że pieniądze zabierane do OFE są podatkiem takim samym jak wszystkie inne i dlatego ZUS chętnie przejmie kasę na własne, niczym nieograniczone potrzeby.

W zamian zaoferują wirtualny zapis na koncie w ZUS.

O jej poziomie wiedzy merytorycznej na temat inwestowania i rynków finansowych świadczy choćby ten fragment nagrania (od 10:01):
„A poza tym i ja i Pan potrafimy kupić obligacje na poczcie. To jest bardzo proste.”

Dla Pani minister bonus ode mnie: „Jak kupić obligacje?