czwartek, 15 lipca 2010

Rynki nie są racjonalne

W tradycyjnych podręcznikach do ekonomii zakłada się, że uczestnicy gry rynkowej podejmują racjonalne decyzje kierując się zasadą maksymalizacji własnych korzyści.
Każda nowa informacja ma powodować, że odpowiednio modyfikują swoje postrzeganie świata, które da się opisać jakąś formułą (na przykład twierdzeniem Bayesa) i ich kolejne decyzje są oparte na logice, nie emocjach.

Na tej podstawie stworzono parę eleganckich teorii dotyczących rynków finansowych (za które rozdano wiele nagród Nobla), dokładając do racjonalnego inwestora efektywność rynku.

Jednak mają one zasadniczą wadę – nie da się dzięki nim zarabiać więcej pieniędzy na giełdzie od średniej i co więcej, prowadzą często do błędnych wniosków (także z powodu kilku innych dziwnych założeń typu: nie istnieją prowizje, dostęp do informacji jest bezpłatny itd.).

To tak jakby nasz rodzimy rolnik zaczął rozpatrywać co warto uprawiać zaczynając analizę od założenia, że w Polsce nie ma zimy. Pewnie opłacałaby mu się kawa (albo koka).

Każdy kto jest obecny na rynkach kapitałowych nieco dłużej dochodzi do wniosku, że coś jest nie tak z tą całą racjonalnością, skoro następują aż tak dynamiczne zmian cen:



Czy to możliwe, że wartość spółek zmienia się w tak drastyczny sposób jak indeks WIG?

A może jednak rynki odzwierciedlają emocje inwestorów nadmiernie reagujących (zarówno w jedną jak i w drugą stronę) na napływające informacje?

Mi pasuje raczej ta druga wersja zmieszana z grzebaniem w podaży pieniądza, mniej lub bardziej udanymi próbami sterowania kierunkiem rynku przez wielkie banki inwestycyjne i milionem innych czynników.

Czy chcę przez to powiedzieć, że tych wszystkich Markovitzów należy wyrzucić do kosza?

Niekoniecznie.

Zanim zaatakujemy tradycyjną teorię finansów (tak jak Robert Haugen), powinniśmy jednak znać jej podstawy, nie łudząc się, że przez to zarobimy choćby złotówkę więcej na giełdzie niż pani Ania kupująca akcje zawsze na początku listopada i sprzedająca w maju (efekt Haloween), która nawet nie wie, że Eugene Fama w ogóle istnieje.

Na pewno realnym osiągnięciem tradycyjnego podejścia jest powstanie funduszy indeksowych i są one ciekawą alternatywą dla aktywnego tradingu. Szkopuł w tym, że w Polsce wciąż czekamy na pierwszy ETF na WIG20 (nowa data wrzesień), a nie zanosi się na ETF na WIG.

Czy w takim razie panaceum jest analiza techniczna?

W pewnym sensie tak, ale mam tu coraz większe wątpliwości z powodu rozjechania się większości tradycyjnych zależności w ostatnich latach. Znikają efekty sezonowe, klasyczne formacje dają fałszywe sygnały, wzrosła zmienność itd. Na pewno jest trudniej niż powiedzmy 5 lat temu.

Częściowym wyjaśnieniem jest fakt, że jeśli wszyscy znają daną formację – powiedzmy RGR, w takim wypadku przestaje ona działać, ponieważ inwestorzy wcześniej zajmują pozycję oczekując określonego zachowania rynku.

Jednak to nie wszystko.

Istotniejsza jest fundamentalna zmiana charakteru giełd.

W ostatnich latach gwałtownie wzrosła rola automatycznego tradingu i grają głównie kompy – w ubiegłym roku aż 73% transakcji na rynku akcji w USA (NYSE) generował algotrading.

Z tego powodu jeśli stworzysz genialny system wspaniale działający na danych historycznych, jego wyniki w realu nie muszą być aż takie świetne.

Oczywiście natura nie znosi próżni i teraz najmodniejsze są finanse behawioralne próbujące rozszyfrować rynki w inny sposób od tradycyjnego, skupiając się na psychologii. Ich plusem jest dla mnie większa użyteczność dla indywidualnego inwestora, który może łatwiej zdiagnozować swoje mocne i słabe strony, ale rzecz jasna nie są one żadnym świętym Graalem, tylko jednym z tropów prowadzących do niego.