niedziela, 21 października 2007

Polski John Chow? Nie, dziękuję.

Najlepszym motywatorem do pracy są pieniądze. Już na początku swojej przygody z blogowaniem we wrześniu zainteresowałem się czy na blogu można coś przy okazji zarobić. Rzecz jasna prowadzę go, aby ćwiczyć jasne i precyzyjne wypowiadanie się Pragnę lepiej kontrolować swoje inwestycje, utrzymywać dyscyplinę, ale przy okazji dobrze byłoby zarobić choć na parę rachunków.

Po krótkich poszukiwaniach, natknąłem się na blogi traktujące o zarabianiu w Internecie takie jak Problogger, Dosh Dosh czy wreszcie John Chow.com.

Wciąż fascynuje mnie jak ci ludzie potrafią zarabiać tysiące dolarów miesięcznie wyłącznie w sieci.

Jednak nie wszystko jest takie różowe.

Wczoraj miałem okazję przeczytać posta na blogu Johna Chow o rzekomo rewelacyjnym sposobie zarobku z gwarantowanym zyskiem 15.5 % rocznie. W skrócie goście chcą brać kasę od naiwniaków przelewem przez Paypal, a potem … obstawiać za nią u bukmacherów zakłady sportowe. Nie ma nawet wzmianki kto się kryje za firmą TripleCD Investments, a kiedy klikniesz na linka do nich na stronie Johna Chow, zostaniesz przekierowany do… Amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Prawdopodobnie strona została już wyłączona i możliwe, że mieliśmy do czynienia z przekrętem.

A teraz pytanie skąd się wziął taki dziwny artykuł zresztą podpisany nie przez autora strony, tylko sygnowany nazwiskiem Michael Kwan?

Odpowiedź – płatne recenzje. W Ameryce od jakiegoś czasu popularni blogerzy w zamian za solidne wynagrodzenie piszą rzekomo obiektywne recenzje na temat zlecony przez reklamodawcę. Opisywany post prawdopodobnie zamieszczono za $400.

Mam nadzieję, że powstanie serwisu krytycy.pl nie będzie oznaczać, że nagle zaczniecie widywać podobne teksty w polskiej blogosferze. A czemu można się o to martwić?

Skoro wielu Polaków masowo fałszuje dane, żeby wyłudzać pieniądze z bonusów od kasyn i bukmacherów, czy nie znajdą się chętni do napisania wszystkiego czego chce reklamodawca za choć 10 PLN?