środa, 23 października 2013

Oprocentowanie lokat leci w dół. Czy nadeszła pora na fundusze inwestycyjne?

Jeden z Czytelników napisał do mnie maila z następującym problemem:

"od kilku miesięcy regularnie zaglądam na bloga APP Funds. Najczęściej korzystam z comiesięcznych zestawień najlepszych lokat bankowych. Z racji tego, że regularnie oszczędzam, a oprocentowanie lokat bankowych mocno poleciało w dół - zastanawiam się nad przeniesieniem części oszczędności w produkty dające wycisnąć więcej, niż na standardowej lokacie. Ostatnimi czasy zauważam wzmożone reklamy funduszy inwestycyjnych. Towarzystwa mamią wysokimi zyskami funduszy akcyjnych. Mamy rzekomo złoty czas na inwestowanie. Jak to słyszę, to przypominam sobie podobne reklamy w 2008 roku, na chwilę przed kryzysem, kiedy to uległem czarowi reklam (absolutnie zielony w kwestii funduszy), zakupiłem jednostki na górce, a później sprzedałem w dołku. Zresztą jak sporo takich samych żółtodziobów, jak ja. I stąd prośba o opinię odnośnie inwestowania w fundusze. Czy ten typ inwestycji posiada Pan w portfelu? Jaka jest Pana opinia odnośnie możliwości zysku na funduszach? Jakie materiały by Pan polecił osobie zaczynającej na poważnie przygodę z funduszami? Jakim funduszom się przyglądać, a jakie omijać? Jak dywersyfikować udziały w poszczególnych funduszach? Co alternatywnie by Pan polecił w stosunku do funduszy?

Uznałem, że pytania są na czasie i odpowiedzi powinny zainteresować nieco szersze grono odbiorców. Dlatego opublikowałem fragment korespondencji, a Was zapraszam do lektury i komentarzy.

Spróbuję teraz napisać coś od siebie (jak zwykle zastrzegam, że są to tylko moje opinie, a decyzje podejmujesz na własną odpowiedzialność).


Sam nie posiadam w portfelu funduszy inwestycyjnych z różnych przyczyn - między innymi dlatego, że nie jest mi potrzebny pośrednik

Czy na funduszach można zarobić?

Oczywiście. Oto najzyskowniejsze akcyjne fundusze inwestycyjne (dane za Bankier.pl, po kolei - nazwa funduszu, cena jednostki, stopa zwrotu 1 dzień, 7 dni, 1 miesiąc, 3 miesiące, 12 miesięcy):


Tu pojawi się istotna uwaga. Proszę spojrzeć na wykres szerokiego rynku polskich akcji WIG:


Czytelnik przeszedł pierwszą fazę kupna i sprzedaży zakończoną stratami, więc teraz nie chce powtórzyć poprzedniego przykrego doświadczenia.

Czy jego strata jest czymś dziwnym?

Absolutnie nie. W 2006 i 2007 roku wykres wyglądał tak:


Giełda jawiła się jako maszynka do zarabiania pieniędzy, zwłaszcza małe i średnie spółki. Nikt nie chciał słyszeć o ryzyku. Na dodatek prawie każdy zarabiał, jak to bywa w hossie. TFI pławiły się w luksusie i pozwalały sobie na kosztowną kampanię reklamową. Dalszą historię doskonale znamy.

Obecnie wróciliśmy do pompowania bańki (nie bójmy się słów) i tu ważna rzecz - wieszczący Eurogeddon profesor Rybiński może mieć rację za pół roku, rok, dwa, trzy. Nie wiem, kiedy. Wtedy liczę, że będę próbował zarabiać na panice tłumu, a profesor będzie znowu brylował w mediach.

W międzyczasie od dołka w lutym 2009 roku indeks WIG zyskał już 160 procent, a poszczególne spółki dużo więcej. Do takich rajdów należy się podłączać, a nie za wiele filozofować - taka jest moja opinia. Stąd między innymi moje uczestnictwo w IPO PKP Cargo (niskie ryzyko/większy potencjalny zysk, choć spółka nie wywołuje mojego entuzjazmu).

Kluczowe jest ustalenie maksymalnej straty z inwestycji przed zawarciem jakiejkolwiek transakcji. Przykładowa prosta strategia - dopuszczasz 10 procent "obsuwy", więc po zejściu wartości jednostek poniżej tego poziomu składasz zlecenie umorzenia lub konwersji na jednostki bezpiecznego funduszu.

A gdzie zysk? Można dokonywać odczytów na przykład raz w tygodniu, powiedzmy w weekend i jeśli rynek pójdzie w górę, automatycznie przesuwamy za nim nasz poziom ewakuacji (nigdy w dół!). Minusem tej strategii jest opóźnienie z jakim nasze zlecenie zostanie zrealizowane, ale jeśli jest ona długoterminowa strategia nie powinno być to wielkim problemem.

Oczywiście 10 procent jest wartością przykładową, a optymalna może być zupełnie inna - na przykład 15 albo 8. Na pewno nie warto celować w szczyt, ani ustawiać zbyt ciasnych zleceń obronnych (na przykład 4-5 procent), ponieważ wylecimy z rynku przy każdej, nawet drobnej korekcie.

A co potem? Czekanie w bezpiecznych funduszach na kolejną hossę lub inna strategia, do której wrócę za chwilę.

Co do materiałów edukacyjnych, proponuję przestudiowanie broszur na stronach KNF, w tym "ABC  inwestowania w fundusze inwestycyjne."

Teraz istotna sprawa i trzeba dobrze ją zrozumieć od razu. Otwarte fundusze inwestycyjne nie są magiczną, czarną skrzynką, do której wrzucamy pieniądze, a po roku, dwóch, trzech wyciągamy pieniądze z wielkim zyskiem. Tak naprawdę wygląda to najczęściej tak - ludzie wpłacają, więc zarządzający otwartym funduszem kupuje akcje czy inne instrumenty przy okazji pobierając prowizje i opłaty. Ludzie zlecają wypłaty, więc zarządzający sprzedaje, nawet wtedy, kiedy uważa to za nierozsądne, jak w szczycie paniki 2008/2009.

Trzeba zaakceptować fakt, że to Ty wybierasz dany fundusz i Ty odpowiadasz za swój wynik, nie zarządzający. On jest tylko mniej lub bardziej skutecznym narzędziem w Twoich rękach. Jeśli nie chcesz wziąć odpowiedzialności za swoje finanse i inwestycje, nie ma sensu się w to bawić, bo czeka Cię rozczarowanie i nieuchronne straty.

Sam musisz zdecydować ile procent portfela powinno znaleźć się w ryzykownej części (na przykład funduszu akcyjnym), a ile w bezpiecznej - lokatach/obligacjach/kontach oszczędnościowych. Dlatego nie polecam rozwiązań hybrydowych podsuwanych przez banki i TFI - lokat z funduszem czy funduszów zrównoważonych. Ponosi się wtedy niepotrzebny dodatkowy ciężar opłat (dlatego takie produkty są najsilniej promowane).

Wcześniej należy zrobić porządek z finansami osobistymi. To znaczy - spłacić wszystkie kredyty konsumpcyjne, zbudować fundusz awaryjny (optymalnie co najmniej równowartość sześciomiesięcznych wydatków danego gospodarstwa domowego) i co miesiąc generować dodatnie przepływy gotówki (przychody > wydatki). Z kolei ewentualny kredyt hipoteczny nie powinien być przygniatający, żeby niewielka zmiana wysokości raty nie doprowadziła do szybkiej katastrofy.

Dopiero wtedy można część środków inwestować (jak dużą, zależy od profilu ryzyka i celów danej osoby/rodziny).

Dużym plusem funduszy jest fakt, że można inwestować naprawdę niewielkie kwoty i budować zdywersyfikowany portfel. Poza tym część z nich pozwala odroczyć podatek Belki (parasolowe), niektóre TFI oferują IKE.

Dlaczego tak? Ponieważ inwestowanie zawsze wiąże się z możliwością utraty części lub nawet całości środków. Jeśli nie możesz sobie pozwolić na żadną stratę (w tym emocjonalną), po prostu odpuść, ponieważ w przeciwnym razie spanikujesz przy pierwszej przecenie.

Jeżeli chodzi o dywersyfikację inwestycji w fundusze, jestem za prostotą, czyli korzystałbym z nich jako ekwiwalentu akcji, a bezpieczną część budował samodzielnie, zakładając lokaty czy kupując obligacje. Fundusze mogą być także przydatne wtedy, kiedy mamy problem z bezpośrednim zakupem akcji na danym rynku. Na przykład w kwietniu wskazywałem na Japonię i od tamtej pory (przy sporej zmienności) fundusz ING (L) Japonia przyniósł 10 procent zysku. Przyzwoicie, bez fajerwerków (w przypadku funduszy  operujących za granicą istotne różnice kursów walutowych).

Teraz przytoczę rady Warrena Buffetta dla osób, które niekoniecznie na co dzień zajmują się inwestowaniem:

1. Rób w życiu tylko to, co Cię naprawdę kręci.

2. Trzymaj się z daleka od długów i kredytów oraz regularnie, co miesiąc kupuj fundusze indeksowe. Nie słuchaj żadnych doradców, ani nie czytaj gazet finansowych, żeby uniknąć mętliku w głowie.

Skąd pomysł z funduszami indeksowymi (ETF-ami)?  Aktywnie zarządzane fundusze pobierają opłaty i mają wielki problem z pobiciem indeksów. Nie zawsze z winy zarządzających - na przykład ludzie w panice umarzają jednostki i dany fundusz "sypie" akcjami, czy uważa to za sensowne, czy nie. Przez krótki czas może się z tym problemem uporać i posiada jakieś rezerwy, więc korektę przetrzyma, ale w szczycie paniki dolewa oliwy do ognia wyrzucając akcje na parkiet.

Nic dziwnego, że większość funduszy przegrywa z ETF-ami i indeksami. Po co przepłacać?

Niestety w Polsce mamy dość ograniczone pole manewru. Na GPW dostępny jest ETF na WIG20, niemiecki DAX oraz amerykański S&P 500. Popularny indeks średnich spółek mWIG40 z kolei odwzorowuje Ipopema m-Indeks. Dużą trudnością dla polskiego inwestora są zmiany indeksów i docelowa likwidacja WIG20 czy mWIG40, które zastąpią WIG30 oraz WIG50.

Od niedawna dla średniozamożnych i tych z grubszymi portfelami (powód - prowizje) szerszą ofertę zagranicznych ETF-ów zaproponował DM BOŚ. Poza tym indeksy giełdowe (także zagraniczne) odwzorowują instrumenty oferowane przez brokerów FX.

Strategia Buffetta stałego uśredniania zakupów wydaje się sensowna pod jednym warunkiem - operujesz w bardzo długim horyzoncie czasu.  Nikt nie da gwarancji, że na pewno zarobisz, jednak prawdopodobieństwo znacząco wzrośnie. Dlatego uważam, ze na przykład dla planujących zebrać kapitał na start dla dziecka (tak jak pytający o fundusze Czytelnik), może to być zdecydowanie lepszy pomysł niż wciskane przez zarabiających na siłę polisach inwestycyjnych.

W przypadku krótszego horyzontu (do 5 lat) trzeba jednak być nieco aktywniejszym i zastosować na przykład zlecenia obronne w strategii opisanej powyżej.

Ciekaw jestem, czy inwestujesz w fundusze, a jeśli tak, to w które? A może inwestujesz w coś innego, albo zadowalają Cię lokaty i konta oszczędnościowe?