poniedziałek, 23 grudnia 2013

mBank dla klienta, czy klient dla mBanku?

Wprowadzony kosztem 100 mln zł w czerwcu br. nowy system transakcyjny mBanku budzi wielkie emocje.
















W grudniu temperatura wzrosła jeszcze bardziej, kiedy bank ogłosił, że stary system będzie stopniowo wygaszany i wszyscy muszą przejść do nowego. Nieoficjalny przekaz brzmi mniej więcej tak - Możecie sobie pokrzyczeć, ale my i tak wiemy lepiej, co dla Was dobre.

Czy mBank ma być dla klienta, czy klient dla mBanku?


Zanim odpowiem na to pytanie, zwrócę uwagę na fakt, że w sondzie Bankiera na temat nowego wyglądu banku zaledwie 19 proc. ankietowanych wybrało opcję "Nowy serwis spodobał mi się i korzystam tylko z niego". Interesujące - w końcu minęło już pół roku od jego uruchomienia. Dlatego rodzi się pewna wątpliwość: jeśli jest taki prosty i intuicyjny, czemu tej opinii nie podzielają klienci?

Ten problem musi rozwiązać zarząd banku, nie ja. I dużo do myślenia daje klasyczny case Coca-Coli.

Sam otworzyłem konto w mBanku niemal na początku jego istnienia.


Z tego powodu obserwowałem zmiany w banku bardzo długo. Przez te kilkanaście lat z awangardowego lidera rynku przekształcił się on w jedną z wielu instytucji finansowych działających w Polsce.

Coraz trudniej tu znaleźć konkurencyjny produkt - dla mnie jest nim może Supermarket Funduszy Inwestycyjnych, może jeszcze oferta ubezpieczeniowa, albo niektóre mOkazje. No i co jeszcze?

I tu Was chyba zaskoczę.

Po przejrzeniu aktualnych ofert z najlepszymi lokatami w tradycyjnych bankach, okazuje się, że najwięcej płaci w tej chwili... mBank: 5,5 proc. na lokacie dwumiesięcznej "Ona i On".

A gdzie tkwi haczyk?

Górny limit lokaty wynosi tylko 10 tys. zł i jest ona przeznaczona wyłącznie dla nowych klientów.

No właśnie, nowych. W tym kryje się cały sekret. Bank skupił się na pozyskiwaniu "świeżaków" i niespecjalnie przejmuje się starymi, tak jakby ci ostatni byli mu dani raz na zawsze. Na takim podejściu przejechało się bardzo wiele firm. Wymarzone 5 mln klientów mBanku w 2015 r. może okazać się tylko mirażem.

Dlatego nie ma co biadolić, tylko głosujmy nogami. Jeśli nie podoba mi się, zamykam konto i szukam innego banku. Nie ma sensu histeryzować i rozdzierać szat. Bank jest firmą, która ma przynosić zysk właścicielom. Jednak musi też pamiętać, że żyje dzięki klientom i bez nich odejdzie w niebyt.

Na razie nic nie płacę za konto, ponieważ pozamykałem wszystkie karty, a przelewy pozostają nadal darmowe. Dlatego nie widzę powodu, żeby się przejmować wodotryskami w systemie, o ile damy radę przez nie się przedrzeć do poszukiwanej funkcji.

Natomiast zwrócę uwagę, że grupa BRE postawiła wszystko na jedną kartę i widzimy teraz wszędzie wyłącznie markę mBank. Także na giełdzie.

Tu dostrzegłem coś niepokojącego na wykresie:


Kliknij, aby powiększyć
W układzie miesięcznym obserwujemy po raz pierwszy od bardzo dawna tak słaby okres, jak grudzień 2013 r. i podobnie wyglądały świece w końcówce 2007 roku. Trudno uznać tę obserwację za miarodajną wskazówkę - powiedzmy jest ona sygnałem ostrzegawczym, który zostałby wzmocniony słabością przeniesioną na początek 2014 r.

Może rynek też powątpiewa w sukces nowego projektu?

Tego nie wiem. Natomiast z samego wykresu jasno wynika, że akcje banku poruszają się w mocnych trendach długoterminowych i polujący na dołek powinni uzbroić się w cierpliwość.

W ogóle z BRE, czyli obecnie mBankiem łączą się dwie ciekawostki.

1. Bank jest obok BZWBK (ten wypadał na trochę z indeksu)  jedyną spółką, która dotrwała do dziś w indeksie WIG20 z pierwotnego składu :
źródło: GPW
 2. Od pierwszego notowania 6 października 1992 r. po kursie 4,06 zł (przed denominacją operowaliśmy w tysiącach, więc było wtedy raczej 40 600 zł) do szczytu jesienią w 2007 roku akcje banku zdrożały ponad 150-krotnie. I to bez uwzględnienia dywidend.

Kliknij, aby powiększyć

Potem, w kolejnym ruchu po gwałtownej przecenie zakończonej w lutym 2009 roku, bank odbudował się, choć kurs wzrósł "tylko" kilkukrotnie.

Tu nie chodzi o epatowanie wielkimi liczbami, tylko o zwrócenie uwagi, że warto się podłączyć do fali wzrostowej bez zgadywania na siłę, kiedy się ona zatrzyma. I trzymać się na jej grzbiecie, dopóki nie zmieni kierunku. Na pewno nie jest to proste i sam cierpię na zbyt częste spoglądanie na giełdę w bardzo krótkoterminowej perspektywie czasu.

PS

To jest ostatni artykuł, który ukazuje się na blogu przed Świętami. Korzystając z okazji - życzę Wam Wszystkiego Najlepszego i udanego wypoczynku. Pora chwilę odetchnąć i naładować akumulatory.  Komu będzie brakować przez te kilka dni nowych wpisów, zapraszam do lektury wcześniejszych. Na pewno są takie, które pominęliście, a być może okażą się przydatne.