W kwietniu zarysowałem intrygujący scenariusz deflacyjnej bessy, w którym pytałem o słabość złota. Rzekomo chroni ono przed inflacją, a tymczasem jego zachowanie sugeruje zupełnie odwrotne zjawisko, czyli deflację (zresztą w Polsce niemal potwierdzoną danymi z GUS).
Jeżeli szukamy punktów zwrotnych na rynku, ważny moment nastąpił wczoraj wieczorem po komunikacie po posiedzeniu Fed, po którym złoto znowu zaczyna wybijać w dół poniżej dramatycznych świec z kwietnia:
Gold CFD |
Dzień dopiero się zaczął, więc należy ostrożnie i krytycznie podchodzić do różnych tez (w tym moich). Natomiast istnieje spora szansa, że hossa z drukarki napotkała poważną przeszkodę i do gry wraca król dolar.
Zauważmy, że amerykańska gospodarka znajduje się w dużo lepszej kondycji niż europejska (mimo jednych z najniższych płac w Europie nasza zielona wyspa może tylko pomarzyć o bezrobociu na poziomie 7,4 proc.).
Jednak najważniejszym czynnikiem jest strach.
Jeśli inwestorzy zaczną panikować, wyprzedaż przyśpieszy i zamienią przeróżne aktywa na dolary (sprytny zabieg z tym złotem, co?).
Dlatego dolar posiada interesujący potencjał do wykorzystania w najbliższych tygodniach, może miesiącach. A zamiast zamartwiać się, czy tak się stanie, wystarczy ustawić sobie sensowne zlecenie stop-loss i czekać na dalszy rozwój wypadków.
Na pewno droższe niż planowane zapewne będą w tym roku zagraniczne wczasy - euro w tej chwili kosztuje już ponad 4,30 PLN.
Co do amerykańskiej hossy, która przyniosła ponad 1000 pkt wzrostu na indeksie S&P 500, nie ma co trąbić o końcu rynku byka, a co najwyżej o potencjalnej korekcie:
S&P 500 |
Dla mnie wstępnym sygnałem sprzedaży papierów przez długoterminowców czy posiadaczy funduszy polskich akcji będzie zejście indeksu WIG poniżej 44 tys. pkt., czyli połowy poprzedniej dużej bessy i mniej więcej punktu startu majowej fali wzrostowej:
WIG miesięczny (kliknij w wykres, aby powiększyć) |