Tak się jakoś złożyło, że przez ostatnie paręnaście dni celowo poruszałem temat giełdy z różnymi osobami, niekoniecznie świadomymi tego, że mam coś tam wspólnego z inwestowaniem.
Co zabawne, panowała niemal jednomyślna, negatywna opinia, że giełda to szulernia czy pralnia pieniędzy, a u osób nieco bardziej obeznanych z rynkiem przeważał pogląd, że sytuacja jest niepewna i dominują spadki.
To bardzo ciekawa sprawa. Nie wiem na ile zjawisko jest powszechne, bo nie było to prawidłowe badanie statystyczne, ale próbka objęła co najmniej kilkunaście osób.
Tymczasem w piątek indeks WIG po raz kolejny pobił swoje tegoroczne maksimum i znajduje się na poziomach niewidzianych od sierpnia ubiegłego roku.
Przez rok zyskał 24 procent.
Czy namawiam do wejścia teraz na rynek?
O nie. Próbowałem to ostrożnie robić w połowie października przypominając o efekcie Halloween.
Gdybyśmy na przykład zgodnie z tą prawidłowością na ostatniej sesji października zakupili jednostki funduszu ETFW20L naśladującego ruch indeksu WIG20, zysk przekraczałby już 8 procent brutto. Całkiem nieźle, jak na instrument kopiujący indeks.
W ogóle ten ETF z tej racji, że nie giną z niego dywidendy wypłacane przez spółki z WIG20, wydaje się mieć nad tym ostatnim przewagę:
Uważam, że mamy też dobry moment na zastanowienie się czy nie warto otworzyć IKE w biurze maklerskim i wykorzystać limit z 2012 roku, aby uzyskać tarczę podatkową.
Sam rozważam większą automatyzację na swoim IKE, bo małe i średnie spółki wymagają ode mnie częstszego monitorowania, a jak na razie udane strzały, jak Graal czy Relpol są dość skutecznie torpedowane przez transakcje na minusie.
Nie chcę też udawać, że znam przyszłość i zawsze mam rację - na przykład nie zainteresowałem się IPO Alior Banku, choć wyszło całkiem nieźle (inna sprawa, że dzięki obniżeniu ceny maksymalnej z 71 na 57 zł za akcję)
Wracając do tematu - ten ETF na WIG20 zaczyna mnie bardziej interesować, przynajmniej jako część portfela emerytalnego.
Zresztą nie tylko ja apeluję o bardziej pasywną strategię, czytaj - obniżenie kosztów:
Przy dołożeniu kontroli ryzyka przez ustalenie maksymalnej straty na poziomie powiedzmy 10-15 proc. od wejścia (nie mylić z ryzykiem całego portfela, które według mnie z zasady nie powinno przekraczać 2-3 proc. kapitału), można zająć się na przykład rozmyślaniem o futures czy pisaniem postów na blogu, zamiast marnować energię na monitorowanie zbyt wielu spółek.
Trzeba trzymać się tego, co działa, a to, co nie działa - wyeliminować.