Parę dni temu Maciej Samcik opublikował poradnik jak oszczędzać z dość efektownym początkiem, w którym przypomina, że odkładając tylko po 250 zł miesięcznie, po 40 latach uzbieramy niemal milion przy założeniu średniorocznej stopy zwrotu 8%. Stosuje przy tym cały tradycyjny zestaw, czyli rzucenie papierosów, podparcie się Einsteinem itd.
OK - w sumie nie widzę w tym tekście nic strasznego. Najciekawsze są komentarze pod nim.
Fascynująca lektura.
Ten głośny krzyk (czasem kociokwik) protestujących dowodzi, że większość ludzi przede wszystkim tkwi w biedzie z własnej nieprzymuszonej woli i z tym jest im zdaje się dobrze, bo znajdują milion powodów, żeby nic nie robić w kwestii uporządkowania swoich finansów.
Rozumiem ironię w opiniach, że po co nam po 40 latach ten milion, skoro wydamy go na lekarzy i jako staruszkowie nie będziemy mieli nawet siły czy ochoty, aby wydać oszczędzone i zainwestowane pieniądze.
Tak samo głosy przypominające o tych co oszczędzali w PRLu dla dzieci w PZU czy na książeczkach mieszkaniowych, a potem za te pieniądze mogli kupić co najwyżej parę butów.
Podobnie podzielam opinię Grzegorza Zalewskiego, że samo ślepe kupowanie jednostek funduszy inwestycyjnych miesiąc w miesiąc nie zapewni nam kokosów.
Jednak chciałbym zapytać: co w takim razie proponujecie Państwo w zamian?
Wiarę w ZUS, OFE i opiekę państwową?
Może faktycznie lepiej zadłużyć się jak reszta i żyć od wypłaty do wypłaty pracując w pocie czoła ku chwale banku, z którego wziąłeś kredyt na telewizor, meble czy samochód?
Tu już pojawiają się wątpliwości w głowach niektórych sceptyków, ale w takim wypadku zasłaniają się kalką „nie mam z czego odkładać” lub inną podobną wygodną wymówką.
Tak, obliczenia Macieja Samcika są nieco bałamutne, ponieważ pomijają inflację czy możliwość pojawienia się jakiegoś kryzysu, ale według mnie liczy się sama idea.
Poza tym większość (przynajmniej wszystkie które widziałem po polsku) poradników zapomina trochę o psychologii.
Nie wiem czy ktoś to potwierdzi, na przykład z „nowonawróconych”, że przejście na jasną stronę mocy, czyli generowanie gotówki, pozbycie się długów i regularne oszczędzanie i inwestowanie daje pozytywnego kopa do działania?
Ten element jest znany tylko tym, którzy spróbują, a wtedy nagle te setki czy tysiące złotych zaczynają same do nas płynąć (mam nadzieję, że ktoś z praktykujących takie podejście do finansów wpisze się w komentarzach).
Poza tym dochodzi komfort psychiczny.
Jeśli uzbierasz na początek fundusz awaryjny choćby w wysokości 1000 zł, na pewno nie drżysz tak przed każdym niespodziewanym wypadkiem jak kompletny „golas”.
Poza tym zwracam uwagę tez na jeszcze jeden często pomijany fakt.
Dużo osób ekscytuje się non stop stopą zwrotu i co ciekawe zwykle nie ci, którzy powinni, ponieważ tak naprawdę nabiera ona znaczenia przy naprawdę istotnym kapitale.
Czy lepiej nic nie oszczędzać i walczyć ze swoim tysiącem, pięcioma, dziesięcioma czy dwudziestoma tysiącami na GPW całymi dniami szukając genialnego systemu? Czy też może prościej dorzucać te tytułowe 250 zł miesięcznie? Pewnie, że najlepiej połączyć jedno i drugie.
Nawet jeśli uzyskasz ujemną stopę zwrotu, lepiej posiadać na koncie po roku 2500 zł z oszczędzonych 2800 zł niż zupełne nic jak wszyscy narzekający.
Z drugiej strony nie ma co się łudzić, że wizja przedstawiana przez tak zwanych doradców finansowych z prezentacjami pełnymi ładnych wykresików kumulowanego kapitału rosnącego aż do samego nieba dzięki procentowi składanemu jest realna. Nie ma takich rynków, gdzie stopa zwrotu wyniesie rok w rok po 8, 10 czy 15%. Shit happens i nic na to nie poradzisz. Musisz tylko uważać, żeby strata nie przerodziła się w katastrofę dla portfela.
Ta tęsknota za czarną skrzynką do której wrzucamy co miesiąc 100, 500 czy ile tam masz złotych i wyciągamy z niej po kilku-kilkunastu latach wielokrotnie więcej jest taką samą iluzją jak wyniki funduszu Madoffa.
Wszystko wymaga naszej pracy, ale naprawdę jeśli chcesz zdobyć ten przysłowiowy milion po prostu zacznij od tytułowych 250 zł, a wątpliwości zostaw malkontentom. Oni swoje wiedzą, ale czy to im na pewno w czymkolwiek pomaga?
piątek, 19 marca 2010
Milion za dwieście pięćdziesiąt złotych
Napisane przez
Zbyszek Papiński
o godz.
18:32