Większość ludzi skupia się na uzyskaniu jak najwyższej stopy zwrotu z inwestycji najczęściej błędnie rozumując, że skoro posiadają niski kapitał początkowy mają niewiele do stracenia, a wiele do zdobycia. Błąd.
Zgadzam się, że stopa zwrotu jest bardzo ważna, ale dla 80-90% ludzi ważniejsze jest generowanie ze swoich comiesięcznych dochodów dodatniego strumienia gotówki, miesiąc w miesiąc, rok w rok.
Wielu doradców finansowych czy akwizytorów lubi mamić różnymi słupkami co się stanie za 5,10, 20 czy 30 lat, jeśli kupimy ich produkt. Ekstrapolacje wyglądają doskonale, ale rzeczywistość jest zupełnie inna.
Jeśli nie wierzysz, sprawdź sam porównując ile im wpłaciłeś, a ile realnej gotówki dostaniesz dziś i ile to będzie procent powyżej inflacji.
Teraz ktoś się obruszy i powie, że chodzi o długoterminowe inwestycje i nie można po 3,5 czy 10 latach pochopnie ich oceniać.
W takim razie znalazłem coś ciekawego.
W ostatnich 30 latach licząc okres od 31 grudnia 1978 roku do 31 grudnia 2008 roku indeks S&P500 przyniósł nominalnie 11% średniorocznej stopy zwrotu. Wygląda to na pierwszy rzut oka obiecująco, prawda?
Tymczasem analitycy Thornburg Investment Management pokusili się o dokładniejsze badanie (całość w linku) i po odliczeniu inflacji oraz wszelkich innych kosztów (podatki, prowizje) wyliczyli, że realna stopa zwrotu wynosi tylko 4,51% rocznie i to w okresie, gdy giełdy przeżyły wieloletnią hossę naruszoną przez zamieszanie od 2007 roku.
Inaczej mówiąc zainwestowane wtedy 100 dolarów jest dziś warte realnie $376.
Nieco lepiej poszło z akcjami małych spółek, czyli średniorocznie realne 4,75%.
Podsumowanie na obrazku:
kliknij, aby powiększyć
Co to wszystko znaczy?
Skoro przeciętny aktywnie zarządzający funduszami inwestycyjnymi ma duże kłopoty z pokonaniem indeksu, jakie szanse masz ty jako amator? Spójrzmy prawdzie w oczy.
Niewielkie.
Jak wszędzie, znajdą się wyjątki, ale zazwyczaj ktoś wykręcający bardzo wysokie stopy zwrotu na swoim małym kapitale ryzykuje za dużo i trafia się mu jakaś trefna transakcja, czy cała seria i wraca do punktu wyjścia.
Cudów nie ma.
Ta ułuda szczególnie teraz jest niebezpieczna, kiedy rynek od zimy odbił o kilkadziesiąt procent i wielu nowicjuszy mylnie przypuszcza, że tak będzie zawsze.
Kiedy rośnie, zarabiają nawet najwięksi głupcy, więc spokojnie poczekajmy do weryfikacji, czyli spadków.
Dlaczego zatem sam spędzam tyle czasu nad giełdą i inwestowaniem? Po prostu to jest także moje hobby, ale wiem, że wcale nie musi skończyć się happy endem w postaci regularnego pobijania indeksów.
Czy to oznacza, że chcę kogokolwiek zniechęcić do pracy nad swoim systemem inwestowania? Absolutnie nie, ale raczej uczulić, żeby polując na miliony nie zapomniał o tych złotówkach, które przeciekają mu przez palce.
W końcu o ile łatwiej dorzucić kolejne 100, 200 czy 500 złotych z naszego wynagrodzenia niż walczyć o nie na giełdzie czy Forexie?
Nie widzę sensu w wyważaniu otwartych drzwi i proponuję wszystkim model oszczędzania przynajmniej 10% swoich przychodów. To działa, tylko trzeba chwilę poczekać, rzecz jasna nie zapominając o czymś więcej niż wrzuceniu pieniędzy na lokatę do banku.
poniedziałek, 17 sierpnia 2009
Oszczędzanie ważne jak inwestowanie
Napisane przez
Zbyszek Papiński
o godz.
09:10
Tagi Forex, giełda, inwestycje, oszczędzanie, Thornburg