niedziela, 21 czerwca 2009

Milioner z sąsiedztwa

Kiedy słyszymy hasło milioner czy miliarder od razu przychodzą nam na myśl bogaci ludzie z pierwszych stron gazet i czołówki listy najbogatszych magazynu „Forbes”. Tymczasem znacznie ciekawszą postacią dla mnie jest milioner z sąsiedztwa, czyli człowiek, który doszedł do pokaźnego majątku liczonego w setkach tysięcy, a nawet milionach wykonując normalne zawody.


Dlaczego nie mogę napisać o nikim takim z Polski?


Odpowiedzią jest nasza pokręcona historia. Zwyczajny człowiek zarabiał w latach osiemdziesiątych równowartość kilkudziesięciu dolarów, a telewizor czy pralka były dobrami luksusowymi, na które odkładało się bardzo długo. Potem przyszła przemiana w 1989 roku z galopującą inflacją i możemy powiedzieć o stabilizacji gospodarki od zaledwie 10-11 lat. Proszę zresztą zerknąć na tabelkę z GUS, żeby się przekonać.

Mówimy o wyjątkowo chwiejnym miejscu na świecie, a w pamięci zbiorowej są takie numery jak nierespektowanie zobowiązań państwa wynikające z przedwojennych obligacji czy kradzież pieniędzy obywatelom przy okazji wymiany pieniędzy w 1950 roku oraz wreszcie zmiana granic państwa po II wojnie światowej (poczucie tymczasowości u zamieszkujących zachodnią część Polski, utrata majątku tych zza Buga).

Na dodatek przyplątał nam się teraz kryzys, który pojawia się na świecie raz na kilkadziesiąt lat i naprawdę nie sądzę, żeby dało się znaleźć naprawdę bogatych ludzi, którzy żyjąc zwyczajnie doszli do pokaźnych majątków. Stąd tak wielki sceptycyzm Polaków wobec oszczędzania i stosowania metod sprawdzonych na całym świecie.

U nas nie ma dobrych wzorców.

Przy pomyślnych wiatrach pierwsze jednostki pojawią się za jakieś 15-20 lat, bo tyle mniej więcej trzeba, aby zadziałał procent składany przyłożony do oszczędności przeciętnego człowieka.

Myślę, że tacy ludzie byliby znacznie bardziej inspirujący dla młodych niż miliarderzy znani z ekranów TV czy z internetu, czyli nieco nierealnego świata.

W takim razie pozostaje mi wskazać na milionerów z sąsiedztwa z USA. Wczoraj na blogu „Get Rich Slowly” taki okaz znalazła czytelniczka Ruth, ale ja chciałbym jednak cofnąć się do wywiadu z milionerem z sąsiedztwa sprzed niespełna dwóch miesięcy.

Znającym angielski nie chcę psuć lektury i niech sami przeczytają, ale na co zwróciłem uwagę? Milionerem jest były nauczyciel przedmiotów technicznych (czyli podobnie jak Sylwester Cacek), który już przekroczył siedemdziesiątkę, ale prowadzi bardzo aktywny tryb życia dzieląc swój czas między Alaskę, Nową Zelandię i mieszkanie w swoim domu.

No i jak zwykle nie ma tu żadnych magicznych sztuczek ze świetnym systemem do gry w lotto tylko trzymanie się zasady, żeby wydawać mniej niż się zarabia, wykonywać jak najwięcej rzeczy samodzielnie zaczynając od przygotowywania posiłków, a kończąc na remoncie w domu. Mamy oszczędzać i regularnie generować nadwyżki finansowe, które muszą być inwestowane. I tylko tyle, albo aż tyle.

Gość wyraźnie nie lubi tracić pieniędzy i spodobało mi się czemu nie pali. Wcale nie ze względów zdrowotnych, ale widzi w każdym papierosie spalone 25 centów. Zgadzam się z nim, ale tylko do pewnego stopnia, bo akurat piję gin z tonikiem robiąc ten wpis …

No właśnie tu mam pewną wątpliwość, w którym miejscu oszczędność zamienia się w uciążliwe skąpstwo – wydaje mi się, że granica bywa dość płynna i nie warto przeginać w żadną stronę.

Wracając do tego ginu – nie szkoda mi zrobić sobie samodzielnie takiego drinka, ale zapłacić w knajpie 20 złotych za to samo to dla mnie głupota albo za dużo promili w organizmie.

Podobnie chyba warto postępować w ogóle w życiu, żeby się nie umartwiać, ale szanować swoje pieniądze czy mamy sto, tysiąc czy milion złotych. Obojętnie.

Jak zauważył nasz amerykański milioner z sąsiedztwa, gdy już wydasz pieniądze nie da się na nich zarobić ani grosza, a w końcu kapitał musi na nas pracować choćby przynosząc nam odsetki z lokat, dywidendy z akcji czy zyski z inwestycji.

Co mi się podoba w podejściu tego gościa to między innymi takie powiedzenie: bogactwo jest tworzone przez inwestowanie, a nie przez dłuższą i cięższą pracę. Zgadzam się w 100%. Sama praca ma nam dać paliwo do naszej rakiety i nawet jak się raz czy dwa potkniemy to nic nie znaczy.

Szkoda, że nie mogę wskazać konkretnego przykładu milionera z sąsiedztwa, ale może zostaniesz nim na przykład Ty?