Trwa wojna gospodarcza, w której przeciwnikami są Chiny i USA. Amerykanie uwięzili Chińczyków w okowach swoich coraz mniej wartych obligacji i dolarów.
Tymczasem Azjaci zgromadzili mniej więcej 768 mld dolarów w jankeskich papierach dłużnych. Teraz z każdym świeżo wydrukowanym dolarem, a raczej miliardem (Fed może znowu wykupić obligacje rządowe) topnieją realne rezerwy wściekłych Chińczyków.
Nie bardzo mogą wywinąć się z pułapki, bo niby jak bez rozgłosu sprzedać tyle papierów? Próbują niby dywersyfikować swoje środki skupując surowce, powiększając zasoby złota czy wręcz bezpośrednio przejmować zagraniczne firmy, ale to i tak niewiele zmienia fakt, że Państwo Środka pozostaje największym wierzycielem USA, więc płaczą i płacą.
Doszło do paradoksu, że upadek dolara i Ameryki stałby się równocześnie olbrzymim problemem Chin.
W dodatku po ostatniej obniżce perspektywy ratingu przez agencję Standard & Poor’s wobec Wielkiej Brytanii na wszystkich padł blady strach i nikt już za bardzo nie chce amerykańskich papierów, obojętnie czy są to obligacje, zielone papierki czy akcje.
Wydaje mi się, że rajd na rynkach akcji właśnie się wyczerpał.
Powodów do spadków jest niewiele mniej niż w zimie, a poziomy indeksów są podobne do tych ze stycznia.
Pozostaje tylko nadzieja we wciąż obronionych technicznie wsparciach i ten tydzień powinien być dla nich niezłym testem. Pretekstem może być zmiana nazwy GM na Government Motors oraz dane z amerykańskiego rynku nieruchomości.
Cokolwiek się stanie uważam, że dolar i w ogóle Ameryka staną się ostatecznie przegranymi w tej wojnie, bo Chiny raz ciszej, raz głośniej będą pozbywały się zbędnego balastu. Zresztą nie mają wyjścia, bo przecież za progiem czai się inflacja, która byłaby prawdziwą bronią masowego rażenia dla posiadaczy obligacji.
Sytuacja na rynkach kapitałowych jest nieco zaburzona przez krążące dolary z programów pomocowych, ale wiele wskazuje, że jednak nie uda się pociągnąć S&P500 w stronę 1100 punktów, a w ślad za nim naszego WIG20 powyżej linii trendu spadkowego.
Nie przesądzam jednak do końca sprawy póki trend rosnący od lutego i wsparcia wciąż trzymają się przed naporem misiów.
W USA zauważmy, że wsparcie znaleźli sobie w okolicach 23,6% zniesienia całej bessy (rejon 880 pkt) mierzonej od szczytu intraday 11 października 2007 roku na 1576,09 punktów do aktualnego minimum na 666,79 pkt z 6 marca. Ważne opory są nad 930 pkt (szczyty z tego roku), które potwierdza średnia dwustusesyjna na 936 punktów. Niby utknęli w lekkim boczniaku, ale zobaczymy czy to nie jest cisza przed burzą już w najbliższych dniach.
Na pewno klęska USA byłaby kłopotem i dla nas. Wtedy warto mieć jakieś wyjście awaryjne, czyli złoto, srebro, surowce, waluty (euro, może CHF?), bo w przypadku kolejnych zawirowań nasza pseudoplatynowa karta kredytowa może okazać się lekko zardzewiała. Część złotówek pewnie też wypada trzymać w gotówce (lepiej na rachunku oszczędnościowym) pod ręką, aby na bieżąco móc dokonać szybkiego przegrupowania aktywów.
Trwa wojna USA kontra Chiny, a przy okazji oberwie się i nam, więc lepiej czekać z hełmem na głowie w solidnym okopie.