Kilka lat temu, jeszcze w dość wczesnym stadium hossy wpadłem na pomysł, żeby zamiast kupować pojedyncze akcje, a tym bardziej jednostki funduszy akcji i płacić niepotrzebne prowizje, lepiej zrobię budując sobie taką strukturę: 2 kontrakty terminowe na WIG20 (pozycje długie: L), 10 tys. PLN na depozycie i 40 tys. PLN na lokacie. W ten sposób pokonujemy WIG20, prawda?
Wartość kontraktu policzyć bardzo łatwo: kurs x 10 PLN, czyli aktualnie według piątkowego zamknięcia dla serii wygasającej w grudniu byłoby to 2361 pkt x 10 PLN= 23 610 PLN. W takim razie dwa kontrakty odpowiadają zaangażowaniu niespełna 50 tys. PLN w indeks WIG20. Skoro mamy tutaj dźwignię finansową, wystarczy utrzymać tylko część kapitału jako depozyt + nadwyżkę na ewentualne obsunięcia (drawdown), co oznacza, że musimy zablokować tylko część pieniędzy, powiedzmy 10 tys. PLN, a resztę z tych 50 k PLN możemy na przykład wpłacić na lokatę/konto oszczędnościowe czy kupić obligacje i uruchamiamy samograja.
Zgadza się?
Teoretycznie tak.
Pomijam dość istotne kwestie: WIG20 to nie cały rynek polskich akcji czy równie ważne nieuwzględnianie dywidend wypłacanych przez spółki oraz konieczność zmian serii futures co kilka miesięcy.
Chodzi o coś zupełnie innego, czyli rozmijanie się teorii z praktyką, przynajmniej w moim przypadku.
Co prawda otworzyłem te longi i wpłaciłem nadwyżkę do banku, ale…
Najpierw nastąpiło szybkie wybicie i kapitał urósł mi w dwa czy trzy dni o jakieś 1,5 tys. PLN, więc poczułem dziwną presję wewnętrzną i zamknąłem je widząc, że rynek zaczyna się cofać. W kolejnym przypadku było odwrotnie i zaraz po otwarciu pozycji rynek runął w dół i zdaje się jeszcze tego samego dnia zamknąłem elki bojąc się straty.
Tak jest, chciwość i strach wykończyły bardzo dobry teoretyczny koncept (świetny w hossie, słaby w bessie czy trendzie horyzontalnym).
A dlaczego o tym piszę akurat dziś?
Kilka dni temu spotkała mnie miła niespodzianka i dzięki uprzejmości Grzegorza Zalewskiego otrzymałem taką oto przesyłkę:
Bardzo dziękuję, ale żeby nie było nikomu smutno, podam informację o konkursie zorganizowanym przez Wydawnictwo Linia opisanym przez Grzegorza Zalewskiego:
Proponuję czytelnikom blogów następującą zabawę. Do 30 listopada 2011 czekamy na materiały dotyczące „własnej drogi inwestora”. Tekst powinien wynosić ok. 3000 – 6000 znaków. Materiały proszę przysyłać w formie plików *.doc lub *.rtf Może opisywać jedną transakcję lub wieloletnie przejścia. Nie muszą być opisy porażek Ważne żeby zawierały opis emocji związanych z transakcjami.
Prace proszę wysyłać na adres:
konkurs@wydawnictwolinia.pl
Najciekawsze wspomnienia pozwolimy sobie opublikować na stronach bossa.pl i wydawnictwa Linia (z zastrzeżeniem do wykorzystania również przy innych projektach „papierowych”). Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do 31 grudnia 2011.
Zwycięzca „potyczki”, czyli autor najlepiej ocenionego tekstu otrzymuje w nagrodę po 1 egzemplarzu każdej książki, która w całym 2012 roku zostanie wydana przez Wydawnictwo Linia. Wyróżnieni otrzymają po jednym wybranym przez siebie tytule (dotyczy tylko książek wydanych przez Linię) z oferty.
GZ nie oczekiwał w zamian niczego ode mnie, ale po przeczytaniu książek spróbuję coś o nich jeszcze napisać, a zacząłem dziś rano właśnie od pozycji pod tytułem "Droga inwestora. Chciwość i strach na rynkach finansowych".