środa, 5 lutego 2014

Jak zarobić miliony na giełdzie w 100 sekund?

Wczoraj minęło równo 10 lat od "afery 100 sekund" i jakoś tak się dziwnie składa, że ta okrągła rocznica przemknęła niezauważona. A szkoda.

Dzięki tej historii można było (?) się przekonać, jak w 100 sekund zarobić miliony na polskiej giełdzie.

No to co dokładnie wydarzyło się 4 lutego 2004 roku?

Ktoś z Was jeszcze pamięta ten dzień, który spore grono inwestorów wyleczył z polskiego rynku?


Najpierw należałoby cofnąć się w czasie do początku 2004 roku, kiedy w raju podatkowym na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych zostaje zarejestrowana spółka Cagliari International. Potem otwiera ona rachunek w DI BRE. Następnie pod koniec stycznia do biura maklerskiego wpływa 3,74 mln zł, czyli zamieniony wcześniej na naszą walutę milion dolarów przelany ze szwajcarskiego banku.

Fot. sxc.hu

Pełnomocnikiem upoważnionym do przeprowadzania operacji na rachunku zostaje Arkadiusz O., prywatnie miłośnik wyścigów samochodowych na dystansie 1/4 mili oraz posiadacz licencji maklera papierów wartościowych (zresztą do dziś - co potwierdza aktualna lista KNF).

Arkadiusz O. wykonuje na GPW transakcje w imieniu Cagliari tylko jednego dnia, wspomnianego wcześniej 4 lutego 2004 roku.

Rankiem składa zlecenie zakupu tysiąca kontraktów terminowych na WIG20 FW20H4 po bardzo niskim kursie, dalekim od bieżącego oraz równocześnie zlecenie sprzedaży aż dwóch tysięcy kontraktów po kursie znacznie powyżej aktualnego.

Wyjaśnienie (dodane: 6.02.2014 r.): instrumentem bazowym kontraktów FW20 jest indeks WIG20. Każdy punkt kontraktu jest wart 10 zł, czyli kurs 1626 pkt oznacza, że kupując jeden kontrakt zainwestowałeś 16 260 zł. Dzięki temu, że wystarczy wpłacić tylko część tej kwoty (obecnie mniej niż 10 procent) - tak zwany depozyt zabezpieczający, możesz skorzystać z dźwigni finansowej, czyli zwielokrotnić zyski lub straty. Na dodatek zarabia się zarówno na wzrostach (pozycja long), jak też na spadkach (pozycja short). Twój zysk jest stratą drugiej strony i na odwrót. Kontrakty są rozliczane każdego dnia po zakończeniu sesji giełdowej.

Poprzedniego dnia kontrakty zatrzymały się na poziomie 1626 punktów i nic nie wskazywało na nadchodzące dramatyczne wydarzenia, może poza dziwnym "zjazdem" 8 stycznia:


4 lutego też nie działo się nic szczególnego. Tymczasem tuż po godz. 15 Arkadiusz O. składa kolejne zlecenia sprzedaży i ustawia całą "drabinkę" pięciuset kontraktów od poziomu 1658 do 1750 punktów.

Dalej sprawy toczą się błyskawicznie.

O godzinie 15:15 do pracownika biura maklerskiego banku PKO BP Rafała G. dzwoni Agnieszka K. "Przypadkiem" Rafał G. jest znajomym Arkadiusza O. (wcześniej pracowali razem w biurze maklerskim Banku Handlowego), a Agnieszka K. żoną kuzyna pełnomocnika Cagliari.

Agnieszka K. składa zlecenie kupna czterech kontraktów FW20H4 po każdej cenie (PKC). Tymczasem Rafał G. wprowadza do systemu Warset potężne zlecenie... sprzedaży czterech tysięcy kontraktów po każdej cenie, czym wywołuję lawinę spadków i uruchomienie się zleceń typu stop-loss u setek inwestorów. W chwilę później "wklepuje" zlecenie kupna czterech tysięcy kontraktów, także po każdej cenie.

W rezultacie rynek najpierw runął w dół i zatrzymał się na poziomie 1526 punktów, aby za chwilę wystrzelić w górę aż do 1788 pkt i niedługo potem wrócić do normy. W tym czasie na indeksie bazowym kontraktu - WIG20 nie działo się nic szczególnego.

Wszystko rozgrywa się w 100 sekund od godz. 15:16 do 15:18.

Ostatecznie sesja zamyka się na poziomie 1640 punktów, czyli raptem 23 pkt powyżej otwarcia.


Później Rafał G. tłumaczy, że pomylił się i próbował tylko naprawić błąd.

Z technicznego punktu widzenia było to niemożliwe, ponieważ zarówno giełdowy Warset, jak też wewnętrzne systemy w biurze maklerskim PKO nie pozwalały na wrzucenie bezpośrednio na rynek tak dużych zleceń bez dodatkowych potwierdzeń. Biegły stwierdził, że musiano zmienić pliki konfiguracyjne na serwerze w PKO.

A jaki był efekt tego zamieszania?

Największe straty poniósł Dom Maklerski PKO BP. Na rachunku Agnieszki K. wygenerowano stratę 3,84 mln zł, którą biuro musiało pokryć, ponieważ klientka przecież składała jedynie zlecenie kupna czterech kontraktów. Dodatkowo później nadzór finansowy nałożył na dom maklerski karę 400 tys. zł.

Skutkiem ubocznym afery było zwężenie widełek zakresu wahań dziennych na kontraktach terminowych z 10. na 5 procent.

Oprócz domu maklerskiego poszkodowanych zostało w sumie ponad 300 inwestorów na łączną kwotę 5,44 mln zł (wliczając w to 3,84 mln zł w DM PKO).

Największą pulę w "kumulacji" zgarnęła spółka Cagliari: ok. 2,6 mln zł.

No ale taka historia nie mogła przecież przejść bez echa i w końcu teoretycznie łatwo było sprawę rozwiązać w oczywisty sposób, czyli przez anulowanie transakcji z tej sesji.

Niestety, ówczesny prezes GPW Wiesław Rozłucki odmówił tego kroku, mimo natychmiastowego wniosku złożonego przez DM PKO. Fakt, że miał niewiele czasu na podjęcie właściwej decyzji - kontrakty terminowe rozlicza się każdego dnia.

Wtedy pojawił się kolejny problem z odebraniem "wygranej". Na wniosek Generalnego Inspektora Informacji Finansowej prokuratura zablokowała rachunek spółki Cagliari. Jednak po trzech miesiącach blokada wygasła i ponad 6 mln zł popłynęło na konto do Szwajcarii.

Równocześnie od blisko 10 lat toczy się leniwe śledztwo w sprawie afery, choć pierwszy akt oskarżenia wpłynął w... listopadzie 2005 roku. Pierwsza rozprawa odbyła się w... marcu 2011, ale sprawa zaczęła się od nowa w zeszłym roku po zmianie sędziego. Poprzedni długo przebywał na zwolnieniu lekarskim.

Główni rozgrywający w aferze 100 sekund nie przyznają się do winy. Nie pracują w branży finansowej. Za to Arkadiusz O. rozpoczął karierę w polityce.

Czy w Polsce coś się zmieniło przez te dziesięć lat? Proponuję zastanowić się, gdzie są pieniądze zagarnięte przez Amber Gold i dlaczego nikogo już nie interesuje, gdzie podziało się ponad pół miliarda złotych?