Po pewnym uspokojeniu wrócił strach o dalsze losy wspólnej europejskiej waluty związany z napięciem w Portugalii czy słabą kondycją wielu gospodarek (na przykład irlandzka kurczy się od trzech kwartałów).
Fot. sxc.hu |
Michael Bordo i Harold James pokusili się o dokonanie historycznego porównania obowiązującego do 1914 roku standardu złota do euro. W obydwu przypadkach mamy do czynienia ze sztywnym kursem walutowym oraz (przynajmniej teoretycznie) reżimem fiskalnym i monetarnym (ostatnie luzowanie ilościowe trochę tu zgrzyta).
Standard złota posiadał dodatkowy wentyl bezpieczeństwa - w razie poważnego kryzysu czy wojny dane państwo mogło się ratować dewaluacją waluty. Tego mechanizmu brakuje w strefie euro, o czym boleśnie na własnej skórze przekonali się choćby Grecy.
Tymczasem wybuch I wojny światowej doprowadził do sytuacji, że standard złota został praktycznie zarzucony (wydatki związane z wojną były nie do udźwignięcia bez istotnej dewaluacji waluty).
Dlaczego w takim razie euro miałoby przetrwać, nie posiadając takiego mechanizmu?
Czas przyniesie nam odpowiedź i na pewno warto zwrócić uwagę na fakt, że od ponad pięciu lat, pomimo wielu fal płynących w przeciwną stronę (część z nich sztucznie wywołują banki, w tym centralne), euro systematycznie słabnie (kolejne szczyty fal wzrostowych znajdują się coraz niżej):
Strategia do przetestowania - gra przeciw euro ze stosunkowo bliskim stopem po rozpoczęciu cofania się z kolejnego wierzchołka ruchu średnio-, krótkoterminowego.
Zauważmy też rekordowy w tym roku kurs dolara do złotego. Dawno nie widzieliśmy 3,35...
Nie jesteśmy wyjątkiem i w tym roku waluty rynków wschodzących radzą sobie bardzo słabo.
Podobnie jak złoto, srebro i wiele surowców.
W przypadku złota pewne nadzieje na zatrzymanie spadków możemy wiązać z obszarem w okolicach 1180 dolarów (cena futures):
Nie tylko wyrysowało się tu minimum w ubiegłym miesiącu, ale wcześniej zatrzymały wzrosty w 2009 roku, a potem zamieniło się we wsparcie w 2010. Jeśli do końca wakacji złoto dałoby radę się utrzymać w tym rejonie, w połączeniu z sezonową siłą we wrześniu tworzy jakiś tam pomysł na jesienną spekulację na zwyżkę.
Natomiast intryguje fakt, że Bank Rezerwy Federalnej z pomocą wielkich banków inwestycyjnych dokonał prawdziwego majstersztyku. Przekonał prawie cały świat, ze prawdziwym królem jest dolar (ewentualnie amerykańskie akcje).
Nie złoto, nie srebro ale ten zielony banknocik.
Fot. sxc.hu |
Teraz wystarczy odpowiednio nakręcić histerię na spirali deflacyjnej, aby zamienić te dolary na realne dobra po wyjątkowo niskiej cenie. Podoba mi się taka teoria spiskowa, a Wam?