Bill Gross z największego na świecie funduszu obligacji PIMCO zaatakował "kult akcji" wyznawany przez wielu teoretyków rynku.
Bill Gross
Jaka jest jego argumentacja?
Po pierwsze, 6,6 proc. rocznie powyżej inflacji zarabiane na rynku w ostatnim stuleciu jest nieco naciągane, ponieważ amerykański inwestor może teraz sobie spojrzeć 10, 20 czy 30 lat wstecz i okazuje się, że w tych okresach lepiej wyszedłby na obligacjach, a na dodatek oszczędziłby sobie stresu związanego z fluktuacją kursów na giełdzie. Krótko mówiąc - wyższe ryzyko nie zawsze oznacza wyższą stopę zwrotu, także w długim okresie.
Teraz spójrzmy na świetny przykład, który Siegel et consortes pokazują jako dowód wyższości rynku akcji.
W końcu dolar zainwestowany sto lat temu dałby dziś 500 (po uwzględnieniu inflacji) i sprawdza się tu hasło: niech pieniądze ciężko pracują dla ciebie, a nie ty na pieniądze.
W końcu dolar zainwestowany sto lat temu dałby dziś 500 (po uwzględnieniu inflacji) i sprawdza się tu hasło: niech pieniądze ciężko pracują dla ciebie, a nie ty na pieniądze.
źródło: PIMCO
Jednak Gross argumentuje, że realny wzrost rynku o 6,6 procent można przyrównać do schematu Ponziego, ponieważ w tym okresie amerykański PKB średniorocznie rósł o 3,5 procent, więc te dodatkowe 3 punkty procentowe oznaczają, że akcjonariusze spółek bogacili się kosztem reszty amerykańskiej gospodarki.
Taki fenomen będzie bardzo trudno podtrzymać w kolejnych latach (kończą się możliwości piramidy niczym w złocie bursztynowym), a na dodatek Gross przebąkuje o "nowej normalności", czyli świecie w którym gospodarka takich państw jak USA rośnie znacznie wolniej niż wcześniej.Automatycznie przekłada się to na niższe zyski spółek i wolniejszy wzrost kursów akcji.
Od razu część analityków dostrzegła pewne podobieństwo tego tekstu do okładki "BusinessWeeka" z 1979 roku:
Tu trzeba dodać, że tak naprawdę wtedy rynek potrzebował jeszcze trochę czasu, aby zebrać siły do ataku i rozpoczęcia wieloletniej hossy.
Poza tym zarządzający funduszem obligacji krytykujący akcji znajduje się w co najmniej niezręcznym położeniu.
A co ja o tym sądzę?
Uważam, że wystarczy spojrzeć na wykres indeksu WIG, aby dostrzec, że należałoby raczej ogłosić koniec bezmyślnej strategii "kup i trzymaj" (ewentualnie wytrzymaj):
.
Zmienność rynku jest zbyt duża.
Na dodatek nie widzimy tu całej masy spółek, które balansują na krawędzi przepaści lub też w nią wpadły.
A spowolnienie gospodarcze oznacza, że będzie ich zapewne coraz więcej.
Trzeba jednak uważać na pułapki czyhające na indywidualnych inwestorów. Jedną z nich jest tak zwany efekt dyspozycji, czyli sprzedajemy akcje, które idą w górę, a trzymamy spadające, co często wynika z faktu nadmiernej pewności siebie - to rynek się myli, nie ja.
W rezultacie przeciętny inwestor zwykle uzyskuje niższe stopy zwrotu od rynku (dodajmy jeszcze nadmierną aktywność i oddawanie kroci w prowizjach,więcej na ten temat w pracy "Do Individual Investors Learn from Their Mistakes?")
Jakie jest rozwiązanie?
Albo posiadać metodę inwestycyjną z udowodnioną przewagą (edge), albo wesprzeć się w inwestowaniu funduszami ETF (ewentualnie płynnymi spółkami).
Trzecią drogą jest forex, ale nie ma cudów- tu jest jeszcze trudniej. Sam jestem żywym dowodem: w dwa miesiące moja stopa zwrotu wahała się w przedziale od -20 do +20%, aktualnie -4%. Fakt, że głównie eksperymentuję na drobnym kapitale, ale jestem pewien, że dla wielu uczestników tego rynku jest on typowym kasynem (z wiadomym efektem).
Jakie jest rozwiązanie?
Albo posiadać metodę inwestycyjną z udowodnioną przewagą (edge), albo wesprzeć się w inwestowaniu funduszami ETF (ewentualnie płynnymi spółkami).
Trzecią drogą jest forex, ale nie ma cudów- tu jest jeszcze trudniej. Sam jestem żywym dowodem: w dwa miesiące moja stopa zwrotu wahała się w przedziale od -20 do +20%, aktualnie -4%. Fakt, że głównie eksperymentuję na drobnym kapitale, ale jestem pewien, że dla wielu uczestników tego rynku jest on typowym kasynem (z wiadomym efektem).