Zwykle mówi się, że rynkami rządzą chciwość i strach, a w ostatnich latach furorę robią finanse behawioralne. Tymczasem pojawiają się jeszcze inne intrygujące hipotezy.
"Financial Times" zapowiada książkę, której autorem jest John Coates, były trader z Deutsche Banku i Goldmana (tym razem zabłysnęli w "Muppet Show").
Coates po zakończeniu tradingu zajął się studiami na Uniwersytecie w Cambridge i szczególnie zaintrygował go wpływ fizjologii na inwestorów, a pośrednio na rynki finansowe. Do jakich doszedł wniosków?
Według niego nadmierny poziom testosteronu sprawia, że inwestorzy stają się zbyt agresywni i pewni siebie, a na rynkach pojawia się potem po zbyt dotkliwie odczuwanej porażce irracjonalny strach i nadzwyczajna zmienność, potęgująca zamieszanie i przyspieszająca czyszczenie depozytów.
Z kolei długotrwały stres prowadzi do nadprodukcji kortyzolu, co w efekcie sprowadza na rynki pesymizm i zniechęcenie (tak jak było to na przełomie 2008 i 2009 roku).
Dlatego najlepsi są ci, którzy posiadają odpowiednie napięcie nerwu błędnego, które pozwala im na szybki powrót do normy po jakimkolwiek szoku (idąc dalej tym tropem - wiemy, że całkiem dobrze idzie zarówno biznes jak też inwestowanie osobom ze skłonnościami psychopatycznymi).
Coates widzi rozwiązanie problemu rozchwianych rynków w zwiększeniu liczby traderów rekrutowanych wśród kobiet i starszych mężczyzn. Tylko skąd ich brać? - Pomijamy chlubne wyjątki.
Z kolei "Economist" pokazuje na podstawie badań przeprowadzonych na szwedzkich bliźniakach jak potężny wpływ na nasze decyzje inwestycyjne, zwłaszcza irracjonalne, mają geny.
To one potrafią zdeterminować nasze postawy na rynku w większym stopniu niż sobie to uświadamiamy.
Są to zdecydowanie ciekawsze teorie niż ta o wielkim grubasie pociągającym za sznurki na wszystkich rynkach (której niezmienna popularność potwierdza zresztą irracjonalność inwestorów).